poniedziałek, 31 marca 2014

Ach ta dzisiejsza młodzież

Można tu i ówdzie usłyszeć zmęczone, znudzone, a czasami energiczne i pełne oburzenia wyrażenie “ach ta dzisiejsza młodzież”. Niestety nie jest to wyrażenie podziwu i tęsknoty za młodością(bynajmniej nie otwarcie), ale raczej złość na to, że dzisiejsza młodzież jest kiepska, zła, wulgarna, chamska - jednym słowem: do bani. Cholera, jednak to dwa słowa. Ale zastanówmy się chwilkę co z tą młodzieżą.


Zdjęcie z saditic.pl


Obok mojego bloku jest plac zabaw. Bardziej plac niż zabaw, bo zabawy to tam jeszcze nie widziałem. Ot stoi sobie, albo leży, piaskownica, parę rurek i drabinek, jakieś drzewo, które próbuje się przewrócić i dwie tabliczki z napisami “Zakaz gry w piłkę” oraz “Zakaz palenia”. Zgadnijcie, która jest większa. Oczywiście, że “zakaz gry w piłkę”! Zatem dzieciaki bardziej nie mogą hasać z kulką niż jarać. Zresztą i tak nie mieliby gdzie grać - nie ma bramek. Co prawda można rzucić parę plecaków i biegać, ale wtedy jakaś babcia czy inny dziadek zawoła radośnie z okna niczym muza “Nie macie gdzie kurwa grać?! Troche szacunku dla starszych gówniarze!”. A mają gdzie grać? Wszędzie stoją orliki, do których dostanie się, ze względu na biurokrację, wymaga ukończenia prawa i administracji. Poza tym najbliższy termin jest za 2 tygodnie, powodzenia z pogodą(jeśli na orlik można się dostać bez problemu to oklaski dla zarządzających nim!). Kiedyś wszędzie dało się grać i przede wszystkim, można było! I nie baliśmy się zarazków i brudu, bo nie był tak demonizowany jak teraz. A zadrapane kolana nie były powodem dla płaczu tylko do… niczego, przecież to było normalne.


Kolejna sprawa oczywiście jest związana z rodzicami. Radośnie obwieszczane są pozytywne zmiany, że płace się podwyższają itp. Co z tego, że masz 2x więcej kasy jak musisz zapłacić 3x więcej za podstawowe towary? Pełny komunikat powinien brzmieć “Płace podniosły się i to jak! Niestety pieniądze są warte mniej, więc suma-sumarum jesteście w dupie. Jest lepiej, mimo że serio jest gorzej.(głos z widowni): <ale co jeść i jak żyć?>. Pracujcie dłużej”. I pracujemy. A potem zmęczeni jak ryba po maratonie wracamy, a berbeć chce się bawić. Resztką sił podajemy jakiegoś ipada, palmtopa czy deskpada(cokolwiek) by patrzał w kolorowe przewijające obrazki. A gdzie sport i trening?! Włączą sobie na laptopie mecz albo Chodakowską, niech ona się męczy. Najlepiej z dwie seryjki. Ponoć od patrzenia też się mięśnie robią(według amerykańskich badań).


Ale przecież w szkole jest w-f! No jest i co? Z wychowania fizycznego wymówką są tipsy, szkoda moralna oraz strata przed utratą makijażu. Jednak ktoś przecież daje przyzwolenie na to i uniemożliwia dyscyplinowanie. Jak nie będziesz wymagać od dzieci gdy są młode, tym bardziej nie pomogą Ci na starość. Wychowanie bezstresowe nie polega na usuwaniu stresu od dzieciaków, ale na powstrzymaniu się od używania stresowania(obrażanie, bicie itp.) jako metody wychowawczej. Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz.


W szkole jest również i biologia, na której można uczyć młodych na temat dietetyki, by nie wierzyli, że wpieprzanie samych buraków przez 5 dni pozbawi ich 10kg. Niestety są sprawy ważniejsze. Wiedza na temat pantofelków, botaniki oraz układów w ciele(ale broń boże bez zastosowania). Szkoda, że rzadko przekłada się na życie codzienne. Wiedzieliście, że osmoza(wiki) jest wykorzystywana m. in. w sporcie? Tak, tak chodzi o napoje IZOTONICZNE. Ale najlepiej poznajmy dobrze metabolizm pantofelka, bo ludzki jest zbyt skomplikowany, a przez to wiedza o nim jest bezużyteczna(i tak nie będzie na maturze). Do tego przepakujmy program nauczania, zasypmy nauczycieli biurokracją i Voilà!


Zmieniły się też strategie reklamowe. Hamulce moralne, które trochę temperowały chęć reklamowania produktów dla dzieci oraz stosowania szantażu emocjonalnego ktoś ukradł i sprzedał na złomie. Wszystko można kupić w pigułkach i odchudza się w parę dni. Nawet trzeba! Czujesz, że się starzejesz jak wszyscy bo masz już 25 lat i Twoja skóra wygląda jak źle wytrzepany dywan? Jest rozwiązanie - kup Gładkiryjssan z naturalnym ekstraktem z soczewicy. Poleca serdecznie pięciu noblistów - tu macie genialny przykład(ŚRODEK NA POTENCJE) Polacy są społeczeństwem, które używa mnóstwo suplementów, często nie wiedząc po co się je stosuje, ale wierzymy, że szybko dadzą fajne efekty. Nie stosujemy dyscypliny zarówno wobec sportu jak i nauki. A potem młodzież jest niecierpliwa? Ciekawe.


mirror z http://eprzekret.blox.pl/2014/03/Fikcyjni-lekarze-kradzione-zdjecia-uwaga-na.html


Zarzucamy też młodzieży pozerstwo i skupienie na wyglądzie zewnętrznym. A czy rozmawiamy z nimi na tematy jak media, reklamy i inne środki(tak, pornografia też) wpływa na ich obraz ciała i poczucie wartości? Kto zna jakiegoś rodzica, który porusza te tematy? A nauczyciela? Jak znacie to się cieszę i to bardzo. Niestety zazwyczaj komplementujemy dzieciaki, że są śliczne a potem stawiają to jako ważny element swojej samooceny. Wszędzie dyskutuje się na temat równouprawnienia i obalania stereotypów kulturowych. Często prowadzą to ładnie ubrane panie, w pięknych makijażach i biżuterii. Prawdopodobnie chcą tak pokazać swoją kompetencje, bo wygląd jest ważny dla męskich szowinistycznych świń. Ale czy rozmawiamy z nimi na tematy ważne jak co to znaczy być mężczyzną, na czym powinna opierać się samoocena, jak stawiać cele i walczyć o swoje itp? Nie, bo rozmowa o roli faceta to dyskryminacja, samoocena to Twój problem a walcz jak tylko możesz o swoje oceny, które i tak nie będą Cię motywować. Starczy matura, która też jest niepotrzebna.


Po części dlatego młodzież(i ja!) spędzamy tyle czasu na grach komputerowych. Cele dostowane do możliwości, dobrze określone sposoby działania by je osiągnąć i ciągle nowe ekscytujące wyzwania! Na przykładzie gier komputerowych można pokazać jak działa świetny system motywujący. Ale oceniajmy ich wobec kryteriów, których nie rozumieją w celu, który sam jest dla nas niejasny. I skupiajmy się bardziej na karaniu niż na nagradzaniu. Do tego nie tłumaczmy dlaczego uczymy ich danych rzeczy.

Obecne realia dla młodzieży są inne niż wcześniej. Nie mają gdzie grać w piłkę i spędzać wolnych chwil. Rodzice są przepracowani i nie mają czasu. Media bombardują wszędzie komunikatami podważającymi poczucie własnej wartości, a nie ma komu dawać przykładu. Nie pokazujemy alternatyw działania po szkole. Ale czyja to wina? Achh ta dzisiejsza młodzież...


Jeśli się podobało daj lajka ;)

czwartek, 13 lutego 2014

Pan raczy żartować

Ostatnio przeczytałem fajną książkę i pomyślałem, że o niej napiszę. Ale zanim to nastąpi proponuję zabawę w zgadywanki. Przedstawię Wam parę historii z życia jednego człowieka, a Wy zgadniecie kim on był, jaki wykonywał zawód, czym zajmował się na co dzień i czym się interesował. Generalnie kim jest ten człowiek. Gotowi? To jeszcze zdjęcie i jedziemy.


Gdy był mały był inteligentnym urwisem. Lubił majstrować przy radiach i sprzęcie elektronicznym. Podczas jednej z zabaw przy cewkach podpalił kartkę. Wyrzucił ją do kosza, gdzie leżały czasopisma więc zaczęło się palić. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było oczywiście zamknięcie drzwi, by nie przeszkadzać mamie(miała gości). Potem przydusił ogień, ale śmietnik zaczął się dymić. Wystawił go za okno, jednak znowu zaczął się palić. Przydusił znowu a dymiące kartki wyrzucił na ulice. Problem rozwiązany.

Na studiach lubił robić psikusy innym. Miał takich znajomych kujonów, którzy często darli się „zamknij drzwi”. Obudził się pewnego poranka bardzo wcześnie i zauważył, że ktoś wyjął jedne ich drzwi(mieli dwoje drzwi – zewnętrzne do przedsionka i drugie do pokoju). Sprawca tego niecnego czynu zostawił kartkę z napisem „zamknij drzwi”. Nasz bohater długo się nie zastanawiając wyjął drugie i schował je do piwnicy. Gdy zszedł później na śniadanie było wielkie zamieszanie związane ze znikającym drzwiami. Zapytali się czy wie kto to zrobił. Odpowiedział z rozbrajającą szczerością „Ja je wyjąłem i postawiłem w piwnicy”. Nikt mu nie uwierzył.

W tych czasach standardowym napiwkiem było 10(nie powiem jaka waluta, by było trudniej;). Zdecydował się zrobić, a jakże, psikusa. Wsadził dwie monety po 5(waluty) do dwóch szklanek pełnych wody, przycisnął kartonem i postawił do góry nogami na stole. Zatem były dwie pełne szklanki postawione odwrotnie, w których leżał napiwek. Powiedział kelnerce by uważała, bo „te szklanki są jakieś dziwne, mają otwór z dołu!”. Parę dni później(gdy już się oblali) wyjaśnił im, że starczyło przesunąć szklankę do krawędzi podstawiając pod nią talerz, by woda do niego spłynęła. Następnie zostawił filiżankę kawy z napiwkiem położoną do na odwrót(tym razem bez płynu w środku).

Gdy był w Brazylii bardzo spodobały mu się tańce i bębenki. Zdecydował się dołączyć do jednej z grup muzycznych. Dużo ćwiczył i bardzo mu się to podobało, nawet mu to wychodziło. Nadchodził jakiś festiwal i właściciel hotelu, w którym przebywał bardzo zachęcał go do obejrzenia pewnej imprezy, która odbędzie się dzisiaj w nocy. Odmówił mu mówiąc, że będzie zajęty. Nie wspomniał jednak, że uczestniczy w tym festiwalu jako członek grupy muzycznej.

Później zainteresował się rysowaniem ludzi. Umówił się z pewnym artystą, że ten będzie mu tłumaczyć sztukę a on w zamian będzie mówić o swojej profesji. Niczego go nie nauczył, ale za to nauczył się trochę rysować. Sporo trenował i w pewnym momencie nawet zaczął sprzedawać swoje rysunki. Oczywiście sprzedawał je pod pseudonimem artystycznym. Również używając tego pseudonimu zorganizowano wystawę w miejscu jego pracy.

Kim jest ten tajemniczy rysownik grający na bębenkach? By wyświetlić odpowiedź zaznacz niewidzialny tekst poniżej.
<Początek>
To oczywiście Richard Feynman, laureat nagrody nobla z fizyki(od której chciał się wymigać). Jest jednym z przykładów na to, że naukowcy nie są nudnymi ludźmi w kitlach. Jeśli jesteście zainteresowani polecam książkę „Pan raczy żartować panie Feynman”. Taka leciutka autobiografia wielkiego fizyka o różnorakich zainteresowaniach, do których należały między innymi łamanie szyfrów w sejfach, sny i halucynacje oraz oczywiście podrywanie dziewczyn ;)
<Koniec>

Jeśli Ci się podobało polub i skomentuj ;)

sobota, 8 lutego 2014

Jeden pociąg - wiele opcji

Jeden pociąg – wiele funkcji

Jakiś czas temu miałem przyjemność jechać pociągiem do Wrocławia. Pociąg nietłoczny, jechał całkiem fajnie bez opóźnień. W przedziale siedziały ze mną 3 osoby – atrakcyjny pan, bardzo modnie ubrany, jakby moda patrzała na niego by dowiedzieć się czym jest, lekko ciemniejsze karnacji albo opalony; chłopak z ogromnymi słuchawkami o bardzo zdziwionym spojrzeniu, możliwe że zaskoczony obecnością kolejnej wchodzącej osoby i starsza pani czytająca książkę. Bez dania sobie żadnego sygnału rozpoczęliśmy zabawę w pociągowego ninja. Zasady są proste – udajemy że nie widzimy się wzajemnie, unikamy kontaktu wzrokowego, uśmiechanie się jest dozwolone tylko w przypadku przypomnienia sobie kawału a odezwanie się do kogoś innego przerywa grę. Jest to gra kooperacyjna, po zakończonej rozgrywce udajemy się do wyjścia, nie zwracając specjalnie na siebie uwagi i ponownie przestajemy się do siebie istnieć. Gra już od długiego czasu bardzo popularna.

Dlaczego właśnie się nie odzywamy? Jakoś to specjalnie mnie nie złości, że współpasażer nie chce rozmawiać, ma do tego prawo podobnie jak w sklepie. Może nie wiemy o czym gadać albo chcemy spokoju. Co do pierwszego jak powiem, że studiuje psychologie zawsze ludzie ciekawie reagują. Taką mieszaniną stracho-zdziwienia. Dokładnie jak gdy słyszy się, że ktoś właśnie dostał nowy płaskokrążek cyfrowo-magnetyczny. Gdy już się trochę dowie na ten temat(tak można nazwać płytę CD) strach i zdziwienie znika i można normalnie rozmawiać.

Jak wspomniałem chwilkę wyżej po rozgrywce, wychodzimy z wagonu i przestajemy praktycznie dla siebie istnieć. Podobnie jak w internecie jesteśmy w dużym stopniu anonimowi, ale zawsze jest małe prawdopodobieństwo ponownego spotkania lub po prostu możliwość nawiązania relacji. Ta anonimowość może zachęcać do różnych rzeczy jak agresja i kradzieże, bo mała jest szansa na odwet. Ale można też jazdę w pociągu traktować jako poligon do trenowania rozmów towarzyskich(dla nieśmiałych), aktywnego słuchania(ludzie często chcą się wygadać) albo testowania swoich poglądów w dyskusji. Obca osoba nie obgada nas za gafę wśród naszych znajomych, bo ich nie zna, ani nie będzie nas patrzeć długo tym żałującym wzrokiem, bo raczej nas już nie zobaczy. Dla walczących z nieśmiałością polecam serdecznie krzyżówki, stanowią świetną wymówkę do rozpoczęcia rozmowy, a  w razie czego można poświęcić im całą uwagę(gdyby nie chciało nam się dalej rozmawiać), taka furtka bezpieczeństwa. A co jeśli nam się nie chce rozmawiać? Bam – trening odmawiania. Prawdziwa interpersonalna siłownia.

Dla niektórych pociąg służy jako konfesjonał, zwłaszcza w długich podróżach. Czasami ludzie opowiadają historie swojego życia, nawet tragiczne. Gdy kiedyś wracałem z Warszawy to pewien pan opowiadał o śmierci swojej żony i trudach wychowania córek. Po drodze rozpłakał się, bardzo mu współczuliśmy. Myślę, że znacznie łatwiej było mu się otworzyć przy obcych z wymienionych już wyżej powodów.  Nie mam pojęcia co u niego się dzieje, ale myślę, że taka spowiedź była lepsza niż w kościele lub przy wódce z kumplami.

Pociąg też jest miejscem spotkań ze starymi znajomymi. Nieraz jak jadę to spotykam kogoś, z kim nie rozmawiałem od kilku miesięcy a nawet lat. Szczególnie fajne jest to, że dużo się zmienia a najlepsze jest to, co się nie zmienia. Jestem domatoro-nudziarzem, więc jak chcesz mnie przekląć to życz mi bym żył w ciekawych czasach;).  No ale miło usłyszeć jak ktoś zdobywa prace, partnera, podróżuje lub po prostu opowiada coś ciekawego. Można też wspominać i zawstydzać innych żenującymi opowieściami z gimnazjum(zwłaszcza w towarzystwie).

Jak w tytule – jeden pociąg a wiele możliwości. Poligon doświadczalny, plac dziwnych zabaw, konfesjonał, wehikuł czasu. Masz jakiś inny jeszcze pomysł odnośnie funkcji czy też możliwości dawanych przez jazdę w pociągu?

środa, 22 stycznia 2014

Don't Juan

Don’t John
Będzie to moja niepochlebna recenzja filmu „Don John”. Jeżeli zamierzasz iść na to do kina(czego specjalnie nie polecam;) to najlepiej nie czytaj bo będzie mnóstwo spojlerów. W sumie to streszczam prawiecały film.
Zdjęcie należy do właściciela z filmwebu

Na początku filmu poznajemy Jona. Jego imię i tytuł filmu mają się kojarzyć z Don Juanem, a przez to z przedmiotowym traktowaniem kobiet i egoizmem. Dowiadujemy się, że bohater naszego filmu kocha(czy też zależy mu na) swoją rodzinę, samochód, mieszkanie, kościół i jest uzależniony od pornografii, z czego często się spowiada. Codziennie do mieszkania przyprowadza inną kobietę, z którą seks nie jest tak dobry jak przy komputerze, dlatego po stosunku idzie sobie zrobić dobrze jeszcze raz przy komputerze. Jego zdaniem świat w filmach pornograficznych jest lepszy, bo kobiety zachowują się inaczej, jego zdaniem lepiej. Może działać to też w drugą stronę – kobiety w rzeczywistym świecie nie dorastają do jego wymagań wyniesionych prosto z pornhuba.

W pewnym momencie spotyka się w klubie z wiecznie żującą gumę dziewczyną, Barbarą, graną przez Scarlet Johansson. Nie udaje mu się jej poderwać przez co szaleje na jej punkcie, uważa że musi ją zdobyć – wtedy będzie szczęśliwy. To odrzucenie daje tez jej władzę nad nim – typ macho w dużym stopniu opiera swoją samoocenę na zdolności podrywania, by je odzyskać musi ją zdobyć. Ale nawet seks z nią, do którego później dochodzi nie daje mu satysfakcji i dalej zaspokaja się przed monitorem. Bardzo go to frustruje. Ona zaś oczekuje od niego całkowitego oddania i miłości. W jednej z rozmów, gdzie wypowiada magiczne „prawdziwy facet nie sprząta swojego mieszkania”(?) możemy dojść do wniosku, że ona również jest ofiarą filmów, z tym że romantycznych które często ogląda. On ma urojone oczekiwania odnośnie seksu, a ona odnośnie miłości i związku. Świetny temat, bardzo aktualny, który dotyka wielu młodych mężczyzn wychowanych przez redtuba z kobietami krzyczącymi orgastycznie w trakcie zdejmowania ubrania oraz młodych kobiet wychowanych przez „Zmierzch” i inne romansidła o wielkiej miłości bez przeszkód i granic.

Wybawieniem Johna okazuje się Esther, dziewczyną którą poznaje na studiach(o niej też wiemy bardzo niewiele). Po zerwaniu z ciągle żującą gumę, Barbarą, nasz bohater zaczyna kręcić z wyżej wymienioną koleżanką ze studiów. Zwraca ona mu uwagę na to, że w związku chodzi nie tylko o seks, ale również o intymność. Szybko się poznają i otwierają przed sobą. Po jakimś czasie w płaczu wyjawia mu, że straciła 14 miesięcy temu swojego męża… po czym uprawiają najlepszy seks jego życia. Trochę dziwne albo jestem zwyczajnie niepostępowy. Następnie widzimy migawki z ich szczęśliwego życia: czasem smutnego i bolesnego, ale prawdziwego(bez dziwnych oczekiwań).

Wniosek z filmu wydaje mi następujący: nieadekwatne przekonania wyniesione z mediów niszczą związki i szczęście własne, a intymność jest kluczem do radości z seksu i życia w związku. Bardzo podoba mi się wniosek i temat poruszony. Jest jednak pewno „ale”

Mimo takich wniosków film zwyczajnie nie podobał mi się. Przez większość czasu nic się nie dzieje. Zamysłem autora być może było pokazanie pustki i nudy w życiu bohatera(przebojowej komedii przypominam!), bo w wielu scen jest powtarzana rutyna – sprzątanie, samochód, siłka, kościół, obiad z rodzicami, klub. Bohaterów nie poznajemy wcale, dialogi i sceny ogółem wydawały mi się kiepskie(paru minutowa scena gdzie chłopaki skaczą, bo któryś dostał numer). Ale przecież wspomniałem o pozytywnej historii miłośnej pod koniec! Szkoda, że zajmuje ok 10-15 minut. Co do aspektu komediowego zaśmiałem się 2 razy. Moje poczucie humoru nie jest wyrafinowane – rechotałem na „To już jest koniec” i oglądam regularnie durne filmiki dunkeya.

Podsumowując – film porusza ciekawy i trudny temat, ale nie był wstanie go udźwignąć. Cieszę się, że być może zachęcił do debaty(czy refleksji) na temat związków, szczęścia i pornografii. Niestety z filmu wieje nudą i pustką, a metka komedia została przyczepiona chyba przypadkowo. Specjalnie streściłem tutaj fabułę byście mogli wyciągnąć wnioski bez poświęcania półtorej godziny Waszego czasu. Chyba, że macie ochotę pooglądać goliznę – jest tam całkiem sporo ;)


piątek, 10 stycznia 2014

Tak uśmiechnięci

Nie jest niczym nowym, że widzimy budynki przystrojone w billboardy. Specyfika czasów sprawia, że każdy chce Ci wszystko sprzedać. Oczywiście nie chodzi o sprzedaż produktu, ale o sprzedaż szczęścia, piękna, zdrowia itp. Bawi mnie jednak zawsze mimika postaci widocznych na billboardach.
Na każdym billboardzie mamy bardzo uśmiechnięty ludzi. Nie „ale się cieszę” uśmiechniętych, ale raczej „ojej właśnie udało mi się odnaleźć coś o co mi chodziło w życiu” uśmiechniętych.

Uwielbiam nabiał i ryby, ale nie zrobie zdjęcia razem z nimi.

Obok wejścia do sklepu uwodzi mnie uśmiechem przystojny pan w profesjonalnym ubraniu proponując zakup ogórków. Niedaleko konfitur ładna pani bardzo się cieszy z wędlin, które wygrała na loterii wraz z samochodem i hektolitrami lodów w wybranym smaku, na tak szczęśliwą wygląda. A spełniona i ucieszona rodzinka nie może opanować się ze szczęścia z zakupu nowej sokowirówki.

Nie chodzi mi o to, że wkurzają mnie uśmiechający się ludzie. Co prawda kontrastują te uśmiechnięte billboardy z bardziej szarą rzeczywistością. Pani kupujące groszek nie wygląda jakby znalazła coś wspaniałego, a pan z chipsami zamiast wybuchnąć zębami w radosnym grymasie dzwoni do żony bo ma na kartce napisane „napój, ser, mięso i papier” i nie wie o jakie artykuły chodzi. Sok czy woda, jaki ser, ile jakiego mięsa i papier do pisania czy ten w rolkach. Chodzi mi raczej o to, że ludzie na billboardach są bardzo fikcyjni, nie mają ze mną nic wspólnego. Ilość kończyn się zgadza, oczy również mają poziomo, a skrzydeł też im brakuje(chociaż ostatnio i tacy się znajdują). Wydaje mi się, że różnią nas kolory. Świat nie jest tak kolorowy jak tam, ludzie nie są pastelowi i idealnie oświetleni. No i nie są uśmiechnięci do granic do granic wytrzymałości. Całe szczęście, że zwyczajni ludzie nie uśmiechają jakby brali udział w konkursie na ilość odsłoniętych zębów. I nie wybuchają radością przy podnoszeniu każdego produktu.


Mimo to polecam wam zabawę w uśmiechanie się jak w reklamach. Zwłaszcza jeśli są to jakieś tanie produkty albo rzadko reklamowane.

Jeśli Ci się podobało, polub proszę na facebooku ;)

czwartek, 2 stycznia 2014

Dlaczego autobus się spóźnia zawsze gdy jestem za wcześnie?

Co jakiś czas słyszę o takim zjawisku – gdy ktoś idzie lekko spóźniony na pociąg/busa, środek lokomocji odjedzie punktualnie, ale gdy przyjdziesz 5 minut wcześniej to spóźni się na pewno. Potworny spisek wszechświata przeciwko punktualnym albo coś bardziej prozaicznego?

Zniszcze Ci życie!

Jest takie przekonanie, według którego w czasie pełni księżyca dzieją się dziwne rzeczy. Rodzi się więcej bliźniaków, jest więcej wypadków, hokeiści są bardziej agresywni, kipi mleko i w ogóle. Odnośnie wypadków znalazło się nawet badanie, które pokazywało że w pełnie było ich więcej. Okazało się jednak, że pełnie wypadały wtedy w weekendy i święta, porównane z weekendami i świętami przestały odbiegać od normy. Ale skąd to się wzięło? Pewna teoria mówi, że wierzenia te wzięły się ze starych obserwacji, gdzie w czasie pełni widziano włóczęgów, bezdomnych, ćpunów i złodziei. Dlaczego nie widziano ich gdy nie było księżyca? Bo… było za ciemno. Przekonania o dziwnym wpływie dostosowały się do obecnych czasów. Niektóre pielęgniarki dalej uważają, że w pełnie rodzi się więcej bliźniaków i więcej chorych jest przyjmowanych. Dlaczego? Jeżeli urodzą się bliźniaki we wtorek to nic się nie dzieje – wtorek jest paskudnie zwyczajny, może nawet gorzej niż środę. Ale jeżeli dzieje się to w pełnie to jest to COŚ! „HA! A nie mówiłam? W pełnie rodzą się bliźniaki!”. Ładniej nazywa się to błąd konfirmacji. Szukamy informacji potwierdzających naszą hipotezę. Dlaczego każdy, kogo uznamy za dresiarza wyda nam się agresywny, za hipstera sfeminizowany(chyba, że to kobieta), a jeżeli wierzymy, że dziecko posiada cechy swojego wujka, to na pewno znajdzie się jedna lub dwie.

Ale co to ma wspólnego z tym przebiegłym autobusem? Umielibyście odpowiedzieć na pytanie w stylu: Czy zawsze jak widzisz palącą osobę, autobus się spóźnia? Czy jeśli jadłem duże śniadanie, autobus się spóźnia? Za każdy razem jak nie jem precli mam ochotę na kawę? Ostatnim razem jak nie widziałem filmu spotkałem Kaśkę(czy inną Anie)? Ciężko mówić o zdarzeniach tak słabo powiązanych. Jeszcze trudniej myśleć o nie-zdarzeniach. Gdy zastanawiamy się jak często czegoś nie robimy, pomyślimy najpierw jak często wykonujemy tą czynność. Coś w stylu „nie myśl o białym niedźwiedziu”.


Autobus będący na czas nie jest zdarzeniem wartym zapamiętania. Spóźniający się w sumie to też nic wielkiego. Ale ten, który nie spóźnił się gdy jestem tylko 24 sekundy po planowanym czasie odjazdu? Czekał tylko aż mnie zobaczy by uciec! Wiedziałem!

wtorek, 31 grudnia 2013

Ostatni wpis

2013 oczywiście

Dzisiaj ostatni dzień roku. Jak przy większości okazji spotykamy się z dwiema frakcjami(i ludźmi w środku oczywiście). Jedni robią miliard planów na nowy rok, zbierają wszystkie plany z „jutro” do listy „w 2014”, która nie będzie się różnić od poprzedniej podobnie. Znajdą tam się odchudzanie, rzucanie palenia, poprawa życia. Inni mówią, że robienie planów na nowych rok jest głupie jak walentynki, a plany powinno się robić praktycznie cały czas, a raczej je realizować. Robienie planów na nowy rok to głupota i cieniarstwo bo i tak nic nie zrobisz – coś w tym stylu.
Recykling
Zgadzam się z po części z obiema stronami. Nie jestem za wyznaczaniem bezsensownych celów, ale chyba jeszcze bardziej nie jestem za deprecjonowaniem postanowień noworocznych. Uważam, że jeżeli jest jakaś okazja, która wymusza na nas robienie czegoś co może być dla nas pożyteczne warto z niej skorzystać. Pomyślicie może, że takie jednorazowe postanawianie nic nie da więc lepiej tego nie robić. Takim tokiem myślenia nie warto zaczynać ćwiczyć, bo i tak nie utrzymam tego nawyku albo uczyć się czegoś nowego, bo pewno przerwę naukę i tak dalej. Spolaryzowane patrzenie na tą kwestię utrudnia podejmowanie decyzji i utrzymywanie postanowień. Przedstawię wam pewien pomysł odnośnie wyznaczania sposobów realizacji celów, który wymyśliłem pod prysznicem gdy myłem włosy(takim niebieskim szamponem jeśli to istotne).

Jeżeli zastanowimy się nad grami komputerowymi to zawsze gdy mamy do czynienia z jakąś trudniejszą kampanią np. „Pokonanie wielkiego, potwornego czarnoksiężnika złodzieja kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek” nie rzucamy się na niego tak jak stoimy. Musimy najpierw wbić poziomy, zdobyć zbroję ostatecznej potęgi, kalesony uników, karwasze magicznego mistrzostwa i miecz zniszczoty. W międzyczasie szukamy towarzyszy, którzy nam pomogą – jakiegoś czarodzieja, wojownika, złodzieja i może druidrzycę. Jeżeli naszych umiejętności nie starczy to możemy użyć ich zdolności, a do tego wykonywania zadania nie będzie nudne.
Munchkin - standardowe uzbrojenie
Potem powoli dobieramy się wielkiemu czarnoksiężnikowi złodziejowi kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek do tyłka przez osłabianie go, najczęściej wycinanie jego przydupasów – gnoma golibrodę, demonicznych braci nie demonów, chochliki co szczają do mleka oraz potworną gwardię niewyobrażalnych potworów. Jeżeli coś nam nie wychodzi to wczytujemy save’a i tłuczemy ich jeszcze raz, tym razem inaczej. Rzucamy zaklęcia, zrzucamy żyrandole, podpalamy fortece, zmieniamy amunicje na podpalającą albo wynajmujemy prostytutki by odwróciły uwagę strażników. Gdy wchodzimy do czeluści jego potwornego zamku jesteśmy już wypasieni, magiczni, świecący i tak potężni że dwoma ciosami, kilkoma zaklęciami i świerzbiącym proszkiem pokonujemy go, uwalniając przy tym królewnę, kozy i paru kucharzy.

Nie jest to istniejąca gra, wielka szkoda, ale często pokazują one jak dobrze motywować się do działania:
  1. Duży cel jest podzielony na kilka małych, które są dobrze określone i wiadomo jak je wykonać. Zadanie „Skompletuj zbroję” jest podzielone na podzadania: „zdobądź karwasze”, „ukradnij buty ze z ukrytej świątyni która-wcale-nie-jest-za-mostem”, „kup hełm za dwie flaszki gorzały” i „zabij 10 królikołaków by zrobić rękawice”.
  2. Wiemy jakie umiejętności będą potrzebne do wykonania tego zadania, po drodze uczymy się różnych sposobów działania np. walka z przeciwnikami szybkimi/wolnymi, epizody ze skradaniem, łamigłówki i epickie starcia z bossami.
  3. Zadania nie zawsze wykonujemy sami. Pomagają nam gadające miecze, głupawe niziołki i seksowne elfki, których pancerz składa się z rękawic, majtek i zawieszki na biust.
  4. Mamy przyzwolenie na błędy, bo jeśli coś się nie uda możemy wybaczyć sobie błąd wczytując wcześniejszy zapis gry.
  5. Trudność zadań jest dopasowana do poziomu naszej postaci.
Proponuję wam na nowy rok zrobić parę postanowień, poza standardowymi, podobnych do gry komputerowej. Podzielcie na pomniejsze zadania, dowiedzcie się co wam będzie potrzebne, wygenerujcie parę taktyk(drzwi się otwiera a nie wyrąbuje!), pozwólcie sobie na pomyłkę i skorzystajcie z pomocy towarzyszy. Nie są to wyczerpujące kroki, ale nie chce was męczyć przed sylwestrem ;)

Na nowy rok życzę mnóstwo sukcesów, radości, pyszności i w zależności od płci wspomnianej wyżej elfki dla panów lub elfa dla pań!

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)