sobota, 30 listopada 2013

W marcu jak w garncu

Uwielbiam mądrości ludowe i podobne powiedzonka. Co prawda większość z nich jest bezsensowna i głupawa, ale zwykle uśmiecham się jak je słyszę. Działają prawie jak horoskopy, ale zamiast móc dostosować jedno powiedzonko do każdej sytuacji, można znaleźć sentencje do każdego osobnego wydarzenia. Takie na dwoje babka wróżyła. „Ciągnie swój do swojego” vs” Przeciwieństwa się przyciągają”.


Mówi się, że „w marcu jak w garncu”. Bardzo fajnie, ale pozostaje zapytać „w jakim garncu”? Czy jest to garniec na palniku, pełen pyszności? A może garniec złota znaleziony na końcu tęczy, pilnowany przez radosne skrzaty(tak może być widziany przez zwolenników niektórych roślin)? A jeśli jest to zapomniany, smutny garniec leżący na dnie zlewu przywalony innymi brudnymi naczyniami? "W marcu jak w garncu-  syf, kiła i mogiła.” albo „W marcu jak w garncu – ładnie pachnie, aż chce się jeść!”.
Pamiętam jak mama po tygodniu deszczu w lipcu wspomniała, że „jak Piotr z Pawłem płaczą to ludzie przez tydzień słońca nie zobaczą”. Chodzi o święto Piotra i Pawła 29 czerwca. Moja siostra trochę doprecyzowała te twierdzenie – „jeżeli 29 czerwca będzie padać to w następnym tygodniu będzie albo padać albo nie”. Moc wyjaśniająca tych powiedzeń działa podobnie jak kobieca intuicja, czyli do tyłu. „Wiedziałam, że będą razem” – czemu wtedy tak nie chwaliłaś? „Wiedziałam, że ta fryzura przestanie mi się podobać” – to dlaczego się tak ścięłaś? Błąd, który tu popełniamy(nie tylko kobiety) nosi ładną nazwę efektu pewności wstecznej(hindsight bias), gdzie przeszacowujemy naszą zdolność do przewidywania jakiegoś wydarzenia, ale dopiero po fakcie. „Powinieneś zrobić inaczej” „To trzeba było nie spać tyle” czyli generalnie „Mądry Polak po szkodzie”. Niestety jestem zwolennikiem powiedzenia „Głupi po szkodzie głupim zostanie”.
Nie mogę zaprzeczyć, że wiele z nich jest bardzo trafnych np. „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” „Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść” czy „gdy człowiek się śpieszy to diabeł się cieszy”. Dzięki ich mnogości można zawsze wybrać coś dla siebie. Niski powie o wysokim „duży jak brzoza, a głupi jak koza”, pani przy kości „baba bez brzucha jak garnek bez ucha”, a znajomi podczas picia „ile wina w głowie tyle prawdy w mowie”.

Mógłbym jeszcze pisać o tym i pisać, ale co za dużo to nie zdrowo. Chociaż ponoć od przybytku głowa nie boli.
A jakie jest Twoje ulubione powiedzenie/mądrość ludowa?

czwartek, 28 listopada 2013

Zdolny uczeń

Podczas czytania książki o nauczaniu(innych) trafiłem na ciekawe wyjaśnienie terminu „zdolności” , który obrazuje pewien codzienny problem. Zdolność to:
  1. Czynnik, który tłumaczy różnice w wynikach uczniów działających w tych samych warunkach.
  2. Maksymalny poziom danej umiejętności, który może zostać osiągnięty przez ucznia.
  3. Predyspozycja do lepszego rozumienia i uczenia się danego typu informacji/nabywania danego typu wiedzy.
  4. Naturalna(wyjściowa) umiejętność ucznia do kierowania swoją uwagą, motywacją i lokowania zasobów poznawczych(metawiedza).

Nie są to dokładne cytaty, raczej streszczenie sensu tego co zapamiętałem.



Teraz wyobraźcie sobie – spotyka się 4 nauczycieli i jeden z nich mówi „Marek jest taki zdolny”. Może okazać się, że wszyscy się zgadzają, ale każdy myśli o czymś innym(w myśle tego co napisałem wyżej). Ich rozmowa może być kompletnie bezsensowna albo zwyczajnie się pokłócą o różnice w zdaniach, które dotyczą czegoś innego. Tak samo dzieje się gdy spotykasz swojego kolegę i mówi, że widział ładną dziewczynę. Aha, pomyślisz sobie, ładna dziewczyna to mniej więcej 170cm, ciemne włosy, oczy piwne(żywiec) i trampki na nogach. A potem dodaje, że jest ruda. Dla ciebie może to być niedopuszczalne, dla niego zaś jest to wymóg konieczny. On zaś powie, że ładna to ruda, szczupła i z ciastkami w pobliżu. Kto ma racje? A czy ktoś w ogóle powinien mieć racje?! Poglądy mogą być odmienne, jednak warto zastanowić się czy mówimy o tym samym. Zakochana para decyduje się spędzić fajnie wieczór. Ona ładuje komedie romantyczną „ Drwal i niewdzięcznica”, on niesie zgrzewkę piwa, talerze wypełnione po same brzegi kotletem i tarcze z rzutkami. Oboje bardzo zdziwieni, przecież mieliśmy spędzić fajny wieczór. Co to fajny wieczór? Jaka to ładna? Zdolny czyli jaki? Duża pizza z pizzokapelusza jest mniejsza niż najmniejsza z dagrasso(albo była kiedyś).

W warunkach codziennych nie jest to duży problem, ale w nauce i w innych dziedzinach pewno jest. Mówię w innych, bo ciężko mi przypomnieć sobie przykład poza polityką i pewnym żartem. Premier powiedział „chcemy waszego dobra”, po czym ludzie chowali swoje dobra po piwnicach i sejfach.

Prawdopodobnie często słyszycie określenie „inteligencja”. Lubię inteligentnych ludzi, inteligentne rozmowy, inteligentne książki. Nie lubię nieinteligentnych seriali i gazet. Problem z inteligencją jest taki, że problem z jej zdefiniowanie. Starczy spojrzeć na Wikipedię(link) i już mamy spore zamieszanie. Potocznie inteligencja jest rozumiana jako względnie stała zdolność do rozwiązywania problemów przy użyciu procesów poznawczych. Ale czy na pewno? Czy ludzie są lubiani bo są inteligentni, a może po prostu są mili, rozmowy rozwinięte, radosne i pełne szacunku, książki zaś ciekawe i prowokujące. Seriale są zwyczajnie wulgarne i aż za proste, a gazety koncentrują się na nieistotnych rzeczach. Mało jest to związane z inteligencją, może to być związane z czymkolwiek. Do inteligencji, lubienia i podobnych jeszcze wrócę, nie lękajcie się!

Pytanie na dziś: na temat  czego, waszym zdaniem, ludzie często źle się dogadują, używając tego samego słowa?


wtorek, 26 listopada 2013

Co u Ciebie?

Słuchałem ostatnio pewno podcast’a(takie gadanko lekcjowe), który zaczynał się od uprzejmego dialogu dwóch prowadzących(oryginał w języku angielskim):
- Cześć, co u ciebie?
- Cześć, nic ciekawego. A u ciebie?
- Też nic. Tematem dzisiejszego….
Nie mogłem się powstrzymać i parskąłem śmiechem ogarniając bezsensowność tej rozmowy. Aż chciałem powiedzieć „ale głupi ci amerykanie”. Po chwili doszło do mnie, że bardzo się nie różnimy. Też często słyszę:
-Co u ciebie?
-Stara bida, a u ciebie?
-Jakoś leci.

Pytanie nie ma celu dowiedzenie się sporo na temat życia, tylko zwyczajne rozpoczęcie rozmowy. Taka rozgrzewka. Te ichniejsze „how’re you” jest odpowiednikiem uśmiechnięcia się, kiwnięcia głową i podobnych małych gestów. Gorzej jak ktoś uznaje to za prawdziwe pytanie i zaczyna opowiadać. Do takich osób należę ja. Gdy ktoś się pyta mnie „co u ciebie”(jak ja nie cierpię tego pytania) zaczynam opowiadać coś. Po prostu coś.
- No ostatnio byłem chogathem na topie i farmiłem tego Dariusa zamiast minionów, a u ciebie?
- Miałem problem z otwarcie słoika, bo ten jakby był zaspawany. Na szczęście miałem przy sobie banana, pomarańcze i resztkę herbaty. Słoika i tak nie otwarłem. A u ciebie?
- Zły Big Jim wkopuje teraz Barbiego we wszystko i wydaje mu się że nikt się nie zczai, ale na pewno wszystko będzie dobrze. A u ciebie?

Pomyślicie, że to dziwne i macie racje. Ale dzięki temu czerpię większą przyjemność z rozmów bo nie są takie szablonowe. Wyobraź sobie, że siedzisz w domu wieczorem, jesz top chipsy, generalnie luksus. Dzwoni telefon a tam „co u ciebie?”. Możliwe, że nie zarejestrujesz tego i dalej będziesz w przyjemnym stanie wieczornego leżenia przy jedzeniu top chipsów. Ale gdy usłyszysz w słuchawce „Gdyby sprzedawano kisiel w koszu z bielizną, czy byłby to kisiel w majtach?”, a dopiero potem celowe pytanie? Czegoś takiego nie da się pominąć i ze stanu wieczornego leżenia przy jedzeniu top chipsów jesteś skupiony i zaciekawiony(prawie każdy lubi kisiel).


Tym wpisem chcę zachęcić was do wyjścia z tego schematu rozpoczynania rozmowy przez „co u ciebie?”(fuj), bo uważam, że jest usypiający. Chyba, że serio chcecie dowiedzieć się co u tej osoby. Wtedy proponuje powiedzieć coś głupiego na rozbudzenie, dopiero potem wypytywać jak już się dobudzi. 

A może się ze mną nie zgadzacie?

niedziela, 24 listopada 2013

Super w sklepie

Nierzadko w sklepie spotykam się z dwuznacznymi sytuacjami, które bardzo lubię, jak już pewno wiecie. W przecenie była para majtek, tylko od razu pojawił się problem. Ile to jest para? Bo para to generalnie dwa, ale jednostką majtek(pojedynczą) jest para. Gdyby były dwie pary majtek to ile wreszcie? Dobrze, że mam zapas majtek. Nieważne ile sztuk czy par.



Jak już bawimy się z wieloznacznością nie mogę pominąć „dobrych cen”. Cena dobra, super okazja, niesamowita oferta. Dla kogo dobra cena? A może dobra, jako smaczna. Może polali ją lukrem albo ma kolor ciastkowy bądź kiełbasiany. Albo dobra, bo nie celująca, więc z braku adekwatnego przymiotnika nazwaliśmy ją pozytywnie przeciętną(- mam dobre oceny – to weź się do nauki). Super może znaczyć lepszy, ale również bardzo lub większy. Większa cena? Rzeczywiście większa od tej pani za ladą. Nie mam na celu wchodzić teraz w ocenę praktyk marketingowych, lingwistycznych czy etycznych. Chcę tylko pokazać, że w prostych rzeczach jest czasami coś fajnego. Przy okazji jest to sposób na nudę gdy Twoja ukochana testuje szóstą z kolei niebieską koszulkę(to turkusowy baranie!). Albo gdy Twój ukochany testuje te playstation czy innego xboxa(jak możesz ich nie rozróżniać?!). Jest to zawsze jakaś alternatywa do liczenia kafelek, unikania stawiania nogi prostopadle do barierki czy sprawdzania telefonu po raz kolejny(i tak nikt nie napisze, pogódź się z tym).

Skoro już napisałem jedną rade to pójdę za ciosem – parę rad dla pań:
  1. Jeśli będziecie tam długo(kupno jednej koszulki, biustonosza, czegokolwiek to długo) daj mu coś do jedzenia lub załatw kolegę do gadania. Ewentualnie zostaw przy konsoli w sklepie z elektroniką. Nawet jeśli się będzie nudził to trudniej będzie mu narzekać.
  2.  Jeżeli pytasz się o jego zdanie – daj mu tylko kilka opcji(4 to absolutne max!). Im więcej możliwości wyboru tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie wybrany którykolwiek. (napiszę kiedyś o eksperymencie z dżemem). Jeżeli wybierasz miedzy wariantami koloru daruj sobie jego opinię, i tak ich nie rozróżni.
  3. W miarę możliwości zostaw go w domu – będzie Ci prawdopodobnie przeszkadzał zamiast pomagać i tylko da mu kolejny powód do kłótni/marudzenia.
  4. Nie stosuj się sztywno do rad znalezionych w internecie! Jeżeli Twojemu facetowi nie przeszkadza chodzenie z Tobą na zakupy, umie skutecznie pomagać Ci w wyborze ciuchów, odróżnia seledynowy od turkusowego i lubi spędzać czas centrum handlowym moje rady są bezużyteczne, bo nie da ich się zastosować do was!


Zauważyliście może podobne „prowokujące sformułowania” w treściach reklamowych? A może macie jakieś magiczne sposoby na zakupy z partnerem/znajomymi?

czwartek, 21 listopada 2013

Wieloznacznie jeszcze raz

       Jakiś czas temu otwarto u mnie w mieście nowy "salon mody". Ubrania sprowadzane z najmodniejszych dzielnic wielkich miast. Brzmi jak coś fantastycznie i ostatecznie wystrzałowego, ale jest jeden szczegół. Jest to salon z odzieżą używaną, czyli ciucholand. Zatem nowy "salon modowy" jest lumpeksem. W sumie wiele rzeczy przy użyciu odpowiedniego słownictwa zyskuje nowe znaczenie czy rangę, a do tego zwracamy uwagę na inne elementy obiektu czy sytuacji. Ciucholand staje się salonem mody, wojna walką o demokracje, ludzie grubi są puszyści lub grubo kostni, a gnój staje się nawozem organicznym. Zamiast zwracać uwagę na fakt, że odzież jest używana widzimy, że jest z dobrych marek/znanych projektantów. Nie patrzymy na trupy i krew, tylko przesłanie czy idea które temu zabijaniu przyświeca. Gruby kojarzy się z leniwym i gnuśnym, ale puszysty to przecież taki miły i przyjemny – jak kaczuszka czy puszysty piesek. Nawóz organiczny jest zaś niezbędny do prawidłowego wzrostu roślin, nie to co gnój. Gnój tylko śmierdzi i do tego jego istnienie jest ograniczone.
Chce tu zwrócić uwagę na różnorakie sposoby wyrażania się, które często są w otaczającym nam świecie nadużywane, a są bardzo ciekawe. Umiejętność stosowania ich do perfekcji opanowali przysyłacze artykułowi z portalów internetowych typu onet, wp czy interia(bo dziennikarzami ich nie nazwę). „Rabczewska ma dziecko” „Ogórki ze spożywczaka zabijają” „Zabił 5 osób i jest na wolności”. Po kliknięciu w link okazuje się że pani Rabczewska ma 34 lata, sprzedaje konfitury na targu i wreszcie udało jej się doczekać potomstwa.  Ogórki spadły z 7 piętra na przechodnia, a 5 osób zabiła jakaś postać w serialu. Ale czy autor artykuły skłamał? I kto prowadzi sklep spożywczy na 7 piętrze?! 
Można to używać również w drugą stronę. Na kartce w kuchni jest napisane „Kuchnia to nie wysypisko śmieci”. Zgadzam się z tym jak najbardziej. Nie jest również poligonem wojskowym, salonem meblarskim, boiskiem szkolnym ani rakietą. Ciekawa zabawa, zaznaczanie czym dano miejsce nie jest, ale nie jestem pewien co ma na celu. Ależ jak to, przecież to oczywiste, że kartka ma na celu by współlokatorzy wynosili śmieci! Dla mnie dalej tam jest napisane, że nie jest to wysypisko śmieci. Podam kolejne odpowiedniki używane stosunkowo często przez kobiety – zimno mi, fajnie byłoby pójść może kiedyś na ten film do kina, nie przepadam za Aśką. Poprawne wersje – przytul mnie durniu, chcę iść ten film(czy pójdziemy i kiedy), Aśka to suka i wyrwę jej włosy gdy nikt nie będzie patrzał. Przy tak bezpośrednich komunikatach nie ma miejsca na zaskoczenie. A może też o tą nutkę niepewności chodzi ;)
Może macie jakieś ulubione wyrażenia wieloznaczne?

wtorek, 19 listopada 2013

Targ



              
    Po spotkaniu z nauczycielką z lat szkolnych zahaczyłem o targ w moim mieście. Dawno na nim nie byłem więc zaskoczyła mnie atmosfera tam panująca. Generalnie miałem wrażenie, że większość z tych osób się zna, jakby istniały gildie sprzedawców przedmiotów wszelakich, za którymi jeżdżą ich fani kupujący wyroby, a jakże, różnorakie. Można tu kupić wszystko, na każdą możliwą okazję. Noże(do kuchni oczywiście), młynki i cukierki, majtki, skarpetki i sukienki, znicze, kurki i ogórki. Zewsząd ludzie krzyczą zachwalając swoje towary – „majteszki za pienć złotów!” krzyczał pan o ciemniejszej skórze niż zwykle, nawet w środku lata. Obok zniczy stały garnitury, a na straganie z warzywami zabawki dla dzieci. Marchewki o składzie 100% marchewki. I gołębie, nie do końca wiem po co. Nie dziwi mnie, że kiedyś nazywano to miejsce pchlim targiem. Żywe to i skoczne, tylko zamiast pchełek ludzie przeskakują od straganu do straganu, kupując po drodze pieczywo, ziemniaki, majtki i kasetę disco-polo wraz z wyciskarką do winogron.
    Od razu na myśl przychodzi mi porównanie z centrum handlowym, czyli dorosłym odpowiednikiem targu. Wszystko ułożone, dokładnie ustalone, idealnie poukładane, według najnowszych trendów. Kadra wyszkolona by być tak miłym jak tylko potrafią, wszędzie kamery i panowie wątpliwej urody i inteligencji, w obuwiu elegancko-sportowym gotowi to bliskich spotkań pięści z twarzą i romantycznych pościgów po ruchomych schodach. Jednymi słowy – nuda. Przy nudnym i ułożonym dorosłym jakim jest centrum handlowe, gdzie wszystko musi być ustalane dużo czasu w przód, targ jawi się jako spontaniczne dziecko, pełne hałasu, rozmów o wszystkim oraz kłótni(a taniej się nie da?!). I na nim bez problemu można kupić marchew o składzie: 100% marchew.

niedziela, 17 listopada 2013

Przeprowadzka

                Uczestniczyłem jakiś czas temu w przeprowadzce znajomego. Wydaje się, że przeprowadzka jest sentymentalną podróżą, w trakcie której odkrywamy przeróżne drobiazgi nazbierane przez lata. Gdy przypominają się różne sytuacje związane z danym miejscem, radosne okazje i podobne odczucia. W Japonii nawet uznaje się istnienie czegoś takiego jak duch miejsca. Nawet jeżeli świątynia była przebudowana kilkanaście razy uważa się, że jest to ten sam budynek co przed 1000 lat, bo przecież jego duch dalej zamieszkuje jego mury. Może na czas remontu zasiadł w pobliskim lasku, odpoczywając i radośnie śpiąc przyjednym z pni, a gdy remont się skończył wrócił, by podziwiać nowiutkie ściany w których może zamieszkać. W tym przypadku jednak nie czułem tego ducha przeprowadzki. Możliwe, że potwornie nieporęczna oraz ciężka komoda postawiła sobie za cel swojego istnienia zmiażdżenie elementów mojego ciała takich jak klatka piersiowa i głowa, a przez większość czasu siedziała sobie spokojnie w kącie przykryta książkami, ładnym talerzykiem z wycieczki do Egiptu oraz garścią cukierków o różnorakich smakach. Tego dnia jednak wyszła z uśpienia i świadoma swojej misji zaatakowała z całą swoją siłą moje ciało, jednak oparłem się jej i musiała wrócić do stanu spoczynku, w innym domu. Ciekawe, że czasami właśnie nadajemy przedmiotom jakieś intencje oraz je personifikujemy. Maszynka do chleba mnie ucięła, czajnik nie chce mnie słuchać a radio nie łapie sygnału. Przecież to oczywiste – czajnik nie ma uszu, radio nie ma rączek by złapać sygnał, a maszynka do chleba ucięła Cię bo wszedłeś na jej teren i zasługujesz na cierpienie.

                Przeprowadzka udała się sprawnie i szybciutko. Zostaliśmy wynagrodzeni pieniędzmi, piwem i cukierkami. Tymi ostatnimi tak nieoficjalnie, ale i tak bardzo byłem z nich zadowolony. W cukierkach musi istnieć jakaś magia, przecież każdy je lubi niezależnie od stanu cywilnego, wieku, płci, kolory skóry, rozmiaru buta oraz preferencji odnośnie nadzienia drożdżówki(budyń!). Może spowodowane jest to tym, że jako dzieci dostawaliśmy cukierki i właśnie teraz biorąc tą małą kulkę z słodkiego czegoś znowu stajemy się tym samym dzieckiem – małym, słodkim i radosnym, bez znajomości języków obcych, obsługi różnorakich maszyn, rozumienia machiny biurokratycznych i płacenia za własne jedzenie w sklepie. Myślenie o sobie, że nie jestem dzieckiem jest zresztą raczej nieprawidłowe. Jeżeli mam 20 lat, to przecież mam 13(a nawet więcej). Więc skoro jestem dorosłym to musze być dzieckiem, przecież to jest jakby kolejna warstwa na którą te doświadczenie i zmiany się nakładają. Mam niestety wrażenie, ze niektórzy zamiast używać tego dziecka w sobie jako fundamentu używają go jako nawozu, który ma zginąć i zniknąć by nie przeszkadzał. Moje dziecko ma się dobrze, chociaż czasami marudzi. A cukierek, który dostałem w nagrodę – ten cukierek, który sprawił, że pieniądze i piwo zeszły na dalszy plan – był super smaczny.