wtorek, 19 listopada 2013

Targ



              
    Po spotkaniu z nauczycielką z lat szkolnych zahaczyłem o targ w moim mieście. Dawno na nim nie byłem więc zaskoczyła mnie atmosfera tam panująca. Generalnie miałem wrażenie, że większość z tych osób się zna, jakby istniały gildie sprzedawców przedmiotów wszelakich, za którymi jeżdżą ich fani kupujący wyroby, a jakże, różnorakie. Można tu kupić wszystko, na każdą możliwą okazję. Noże(do kuchni oczywiście), młynki i cukierki, majtki, skarpetki i sukienki, znicze, kurki i ogórki. Zewsząd ludzie krzyczą zachwalając swoje towary – „majteszki za pienć złotów!” krzyczał pan o ciemniejszej skórze niż zwykle, nawet w środku lata. Obok zniczy stały garnitury, a na straganie z warzywami zabawki dla dzieci. Marchewki o składzie 100% marchewki. I gołębie, nie do końca wiem po co. Nie dziwi mnie, że kiedyś nazywano to miejsce pchlim targiem. Żywe to i skoczne, tylko zamiast pchełek ludzie przeskakują od straganu do straganu, kupując po drodze pieczywo, ziemniaki, majtki i kasetę disco-polo wraz z wyciskarką do winogron.
    Od razu na myśl przychodzi mi porównanie z centrum handlowym, czyli dorosłym odpowiednikiem targu. Wszystko ułożone, dokładnie ustalone, idealnie poukładane, według najnowszych trendów. Kadra wyszkolona by być tak miłym jak tylko potrafią, wszędzie kamery i panowie wątpliwej urody i inteligencji, w obuwiu elegancko-sportowym gotowi to bliskich spotkań pięści z twarzą i romantycznych pościgów po ruchomych schodach. Jednymi słowy – nuda. Przy nudnym i ułożonym dorosłym jakim jest centrum handlowe, gdzie wszystko musi być ustalane dużo czasu w przód, targ jawi się jako spontaniczne dziecko, pełne hałasu, rozmów o wszystkim oraz kłótni(a taniej się nie da?!). I na nim bez problemu można kupić marchew o składzie: 100% marchew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz