Uczestniczyłem jakiś czas temu w przeprowadzce znajomego. Wydaje się, że przeprowadzka jest sentymentalną podróżą, w trakcie której odkrywamy przeróżne drobiazgi nazbierane przez
lata. Gdy przypominają się różne sytuacje związane z danym miejscem, radosne okazje
i podobne odczucia. W Japonii nawet uznaje się istnienie czegoś takiego jak duch
miejsca. Nawet jeżeli świątynia była przebudowana kilkanaście razy uważa się,
że jest to ten sam budynek co przed 1000 lat, bo przecież jego duch dalej
zamieszkuje jego mury. Może na czas remontu zasiadł w pobliskim lasku,
odpoczywając i radośnie śpiąc przyjednym z pni, a gdy remont się skończył
wrócił, by podziwiać nowiutkie ściany w których może zamieszkać. W tym przypadku
jednak nie czułem tego ducha przeprowadzki. Możliwe, że potwornie nieporęczna
oraz ciężka komoda postawiła sobie za cel swojego istnienia zmiażdżenie
elementów mojego ciała takich jak klatka piersiowa i głowa, a przez większość czasu
siedziała sobie spokojnie w kącie przykryta książkami, ładnym talerzykiem z wycieczki
do Egiptu oraz garścią cukierków o różnorakich smakach. Tego dnia jednak wyszła
z uśpienia i świadoma swojej misji zaatakowała z całą swoją siłą moje ciało,
jednak oparłem się jej i musiała wrócić do stanu spoczynku, w innym domu.
Ciekawe, że czasami właśnie nadajemy przedmiotom jakieś intencje oraz je
personifikujemy. Maszynka do chleba mnie ucięła, czajnik nie chce mnie słuchać
a radio nie łapie sygnału. Przecież to oczywiste – czajnik nie ma uszu, radio
nie ma rączek by złapać sygnał, a maszynka do chleba ucięła Cię bo wszedłeś na
jej teren i zasługujesz na cierpienie.
Przeprowadzka
udała się sprawnie i szybciutko. Zostaliśmy wynagrodzeni pieniędzmi, piwem i
cukierkami. Tymi ostatnimi tak nieoficjalnie, ale i tak bardzo byłem z nich
zadowolony. W cukierkach musi istnieć jakaś magia, przecież każdy je lubi
niezależnie od stanu cywilnego, wieku, płci, kolory skóry, rozmiaru buta oraz
preferencji odnośnie nadzienia drożdżówki(budyń!). Może spowodowane jest to
tym, że jako dzieci dostawaliśmy cukierki i właśnie teraz biorąc tą małą kulkę
z słodkiego czegoś znowu stajemy się tym samym dzieckiem – małym, słodkim i
radosnym, bez znajomości języków obcych, obsługi różnorakich maszyn, rozumienia
machiny biurokratycznych i płacenia za własne jedzenie w sklepie. Myślenie o
sobie, że nie jestem dzieckiem jest zresztą raczej nieprawidłowe. Jeżeli mam 20
lat, to przecież mam 13(a nawet więcej). Więc skoro jestem dorosłym to musze
być dzieckiem, przecież to jest jakby kolejna warstwa na którą te doświadczenie
i zmiany się nakładają. Mam niestety wrażenie, ze niektórzy zamiast używać tego
dziecka w sobie jako fundamentu używają go jako nawozu, który ma zginąć i
zniknąć by nie przeszkadzał. Moje dziecko ma się dobrze, chociaż czasami
marudzi. A cukierek, który dostałem w nagrodę – ten cukierek, który sprawił, że
pieniądze i piwo zeszły na dalszy plan – był super smaczny.
Fantastycznie, że zwracasz uwagi na tak drobne błahostki życia jak przyjemność cieszenia się cukierkiem zamiast skupienie uwagi na tym ile pieniędzy się dostało i co z nimi mogę zrobić. Można zaobserwować, że będąc dziećmi marzymy o tym, żeby być już mamą czy tatą, strażakiem, modelką czy kimkolwiek innym. Jako nastolatkowie marzymy o byciu dorosłymi, żeby nikt już nie truł tyłka uwagami, poleceniami, zakazami itd. Ale jak przyjdzie co do czego - praca, zobowiązania często żałuje się, że tak nam było prędko do dorosłości. Sam cukierek nie dla każdego może wystarczyć aby choć na chwilę stać się dzieckiem, ale może kilogram pierniczków znanych z dzieciństwa albo wiaderko lodów pomoże haha. Życzę więcej przeprowadzek skoro tak fajne przemyślenia pojawiają się w Twojej głowie ;)
OdpowiedzUsuń