wtorek, 31 grudnia 2013

Ostatni wpis

2013 oczywiście

Dzisiaj ostatni dzień roku. Jak przy większości okazji spotykamy się z dwiema frakcjami(i ludźmi w środku oczywiście). Jedni robią miliard planów na nowy rok, zbierają wszystkie plany z „jutro” do listy „w 2014”, która nie będzie się różnić od poprzedniej podobnie. Znajdą tam się odchudzanie, rzucanie palenia, poprawa życia. Inni mówią, że robienie planów na nowych rok jest głupie jak walentynki, a plany powinno się robić praktycznie cały czas, a raczej je realizować. Robienie planów na nowy rok to głupota i cieniarstwo bo i tak nic nie zrobisz – coś w tym stylu.
Recykling
Zgadzam się z po części z obiema stronami. Nie jestem za wyznaczaniem bezsensownych celów, ale chyba jeszcze bardziej nie jestem za deprecjonowaniem postanowień noworocznych. Uważam, że jeżeli jest jakaś okazja, która wymusza na nas robienie czegoś co może być dla nas pożyteczne warto z niej skorzystać. Pomyślicie może, że takie jednorazowe postanawianie nic nie da więc lepiej tego nie robić. Takim tokiem myślenia nie warto zaczynać ćwiczyć, bo i tak nie utrzymam tego nawyku albo uczyć się czegoś nowego, bo pewno przerwę naukę i tak dalej. Spolaryzowane patrzenie na tą kwestię utrudnia podejmowanie decyzji i utrzymywanie postanowień. Przedstawię wam pewien pomysł odnośnie wyznaczania sposobów realizacji celów, który wymyśliłem pod prysznicem gdy myłem włosy(takim niebieskim szamponem jeśli to istotne).

Jeżeli zastanowimy się nad grami komputerowymi to zawsze gdy mamy do czynienia z jakąś trudniejszą kampanią np. „Pokonanie wielkiego, potwornego czarnoksiężnika złodzieja kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek” nie rzucamy się na niego tak jak stoimy. Musimy najpierw wbić poziomy, zdobyć zbroję ostatecznej potęgi, kalesony uników, karwasze magicznego mistrzostwa i miecz zniszczoty. W międzyczasie szukamy towarzyszy, którzy nam pomogą – jakiegoś czarodzieja, wojownika, złodzieja i może druidrzycę. Jeżeli naszych umiejętności nie starczy to możemy użyć ich zdolności, a do tego wykonywania zadania nie będzie nudne.
Munchkin - standardowe uzbrojenie
Potem powoli dobieramy się wielkiemu czarnoksiężnikowi złodziejowi kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek do tyłka przez osłabianie go, najczęściej wycinanie jego przydupasów – gnoma golibrodę, demonicznych braci nie demonów, chochliki co szczają do mleka oraz potworną gwardię niewyobrażalnych potworów. Jeżeli coś nam nie wychodzi to wczytujemy save’a i tłuczemy ich jeszcze raz, tym razem inaczej. Rzucamy zaklęcia, zrzucamy żyrandole, podpalamy fortece, zmieniamy amunicje na podpalającą albo wynajmujemy prostytutki by odwróciły uwagę strażników. Gdy wchodzimy do czeluści jego potwornego zamku jesteśmy już wypasieni, magiczni, świecący i tak potężni że dwoma ciosami, kilkoma zaklęciami i świerzbiącym proszkiem pokonujemy go, uwalniając przy tym królewnę, kozy i paru kucharzy.

Nie jest to istniejąca gra, wielka szkoda, ale często pokazują one jak dobrze motywować się do działania:
  1. Duży cel jest podzielony na kilka małych, które są dobrze określone i wiadomo jak je wykonać. Zadanie „Skompletuj zbroję” jest podzielone na podzadania: „zdobądź karwasze”, „ukradnij buty ze z ukrytej świątyni która-wcale-nie-jest-za-mostem”, „kup hełm za dwie flaszki gorzały” i „zabij 10 królikołaków by zrobić rękawice”.
  2. Wiemy jakie umiejętności będą potrzebne do wykonania tego zadania, po drodze uczymy się różnych sposobów działania np. walka z przeciwnikami szybkimi/wolnymi, epizody ze skradaniem, łamigłówki i epickie starcia z bossami.
  3. Zadania nie zawsze wykonujemy sami. Pomagają nam gadające miecze, głupawe niziołki i seksowne elfki, których pancerz składa się z rękawic, majtek i zawieszki na biust.
  4. Mamy przyzwolenie na błędy, bo jeśli coś się nie uda możemy wybaczyć sobie błąd wczytując wcześniejszy zapis gry.
  5. Trudność zadań jest dopasowana do poziomu naszej postaci.
Proponuję wam na nowy rok zrobić parę postanowień, poza standardowymi, podobnych do gry komputerowej. Podzielcie na pomniejsze zadania, dowiedzcie się co wam będzie potrzebne, wygenerujcie parę taktyk(drzwi się otwiera a nie wyrąbuje!), pozwólcie sobie na pomyłkę i skorzystajcie z pomocy towarzyszy. Nie są to wyczerpujące kroki, ale nie chce was męczyć przed sylwestrem ;)

Na nowy rok życzę mnóstwo sukcesów, radości, pyszności i w zależności od płci wspomnianej wyżej elfki dla panów lub elfa dla pań!

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

piątek, 27 grudnia 2013

Nie aż tak święta


Okres świąt jest czasem szczęścia, miłości, radości, zbliżania się i tym podobnych przyjemnych zdarzeń. W reklamach, filmach i piosenkach ciągle słyszymy/widzimy wyidealizowany obraz świąt, gdzie wszyscy członkowie rodziny doskonale się dogadują, wspólnie cieszą i zdają się nigdy nie mieć problemów. Spotkałem się w gazecie(charaktery) ze stwierdzeniem, że zaraz przed świętami dużo osób przychodzi do terapeutów, bo jest szczególnie zdołowana. Wydaje im się, że jest coś z nimi nie tak, że w ich życiu powinno dziać się inaczej. Coś w stylu: „Przecież czas świąt powinien być radosny, spędzany z rodziną, a u mnie jest jakoś inaczej. Magia świąt nie sprawiła, że magicznie umiem się nagle dogadać z rodzicami/lubię spędzać czas w domu/przestaję się wszystkim martwić/cieszę się, ze aż pękają usta itp. Wydaje mi się, że jest coś ze mną nie tak.”. 
W środku jest bon podarunkowy.

Mam wrażenie(i mam nadzieje, że się mylę), że okres świąt jest prawdziwie radosny i wyczekiwany dla małej grupy osób, może poza dziećmi bo te prawie zawsze się cieszą na święta i całe szczęście. Zderzenie wspaniałych obrazów z telewizora i kolorowej prasy z rzeczywistością ze względu na dużą odległość ich dzielącą musi być mocne. Nieodczuwanie wielkiej radości w czas świąteczny może zachęcać do deprecjonowania świąt(hejtingu) albo do kwestionowania swojej normalności, bo przecież wszyscy się cieszą . Ale jacy wszyscy? Zmęczeni pracownicy w sklepach i zniecierpliwieni(a czasami i chamscy) klienci? Mama, która tak bardzo się martwi czy wszystko dobrze wyjdzie, że jest aż rozdrażniona? Rodzina, która musi siedzieć ze sobą(bo święta), ale niestety nie ma wspólnych tematów i nie za bardzo lubi ze sobą spędzać czas? No bo przecież nie radosna pani z reklamy kredytów czy innych ubrań.

Wiem, że są to czarne myśli i mam nadzieje, że w dużej części błędne. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że dysproporcja między światem proponowanym a rzeczywistym może mieć duży wpływ na nasze oczekiwania, czasami nawet za duży. Zastanówcie się nad tym w odniesieniu do kilku nadchodzących zdarzeń: sylwester, ferie, święta wielkanocne, komunie, wakacje itp. Co tym razem nam zaproponują?


Osobiście nie oglądam telewizji, a adblock chroni mnie przed reklamami z internetu. Święta spędziłem świetnie przy mojej rodzinie suto zastawione jedzeniem, piciem, śmianiem się i ostrym myśleniem przy smallworlds oraz perfidnym knuciem podczas partii w munchkina. Mam nadzieje, że wam równie miło upłynęły święta. Myślę, że do sylwestra coś jeszcze napiszę więc nie szukajcie tutaj życzeń na nowy rok ;)

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

piątek, 20 grudnia 2013

Interpretacje

Mam taki paskudny zwyczaj bieżącego tłumaczenia tekstów piosenek z języka angielskiego. Choć wielu wykonawców nie traci na tym, a nawet zyskuje, wielu staje się efektem moich spolszczonych interpretacji. Z tych pierwszych przypomina mi się na myśl zespół Rise Against, który spodobał mi się od strony brzmienia i rytmiki, ale po przeczytaniu tekstów spodobał mi się jeszcze bardziej. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły odnośnie typu muzyki, bo każdy może mieć swój gust, ale o tekstach chętnie napiszę.
Od razu zaznaczam, że nie jest to przegląd ogólny tylko parę wyrywkowych tekstów z zasłyszanych w moim otoczeniu. Dla ułatwienia napiszę po polsku by było ciekawiej.

„Weź swój nos z mojej klawiatury, czemu zawracasz mi głowę, tam jest pokój pełen murzynów, czemu za mną łazisz, to nie są (fucking) podśpiewujki, więc po co śpiewasz dziewczyno”

Podmiot liryczny mówiąc o klawiaturze(prawdopodobnie syntezatora) ma na myśli wieloaspektowość jego życia osobistego. Nie podoba mu się, że ktoś stara się wściubiać nos w każdy element jego życia. Nie chce by jego życie było całkowicie kontrolowane przez kobietę, dlatego chce wejść do pokoju pełnego murzynów. Widzimy tu uniwersalny problem mężczyzny gdzie musi wybierać między miłością kobiety a szacunkiem kolegów. Bity przypominające coś pomiędzy trójkątem a organami, podkreślają wewnętrzną walkę bohatera.


 „Pamiętasz? Matkokochańce nigdy nas nie kochali. Pamiętasz? Matkokochańce nigdy nas nie kochali? Czy ty pamiętasz?! Matkokochańce nigdy nas nie kochali. Obecnie zachowuję się najgorzej, oby ci nigdy nie odbiło. Matkokochańce nigdy nas nie kochali, Matkokochańce nigdy nas nie kochali”

(wybrałem matkokochańce by nie stosować tylu wulgaryzmów)

Podobnie jak w filmie „Memento” bohater nie jest w stanie gromadzić wspomnień. Dlatego istnieje dla niego tylko czas teraźniejszy i nie pamięta co powiedział. Jest skazany na powtarzanie jednego zdania. W pewnym momencie udaje mu się wyrwać z tego potwornego cyklu, niestety klątwa jest zbyt silna i wraca do wcześniejszego stanu.

„Wyłącz światła a ja zasłonie rolety. Nie gaś tego blasku w oku. Wiem, że jesteśmy tu by przestać być. Co z tego? Wszystko mi jedno. Czy zostaniesz na noc? Czy zostaniesz na noc? Oh, oh, oh, oh czy zostanieeeeeeessz naaa noc?”
Pierwsze skojarzenie? Dokładnie tak – Romeo i Julia. Para kochanków chce stworzyć samotnie gdzie mogą być sami, ale obawiają się intruzji świata zewnętrznego. Pojawia się też motyw przemijania i świadomości ograniczonego czasu życia. Bohaterowie godzą się z tym faktem, ale ciągle są obecne wątpliwości, którego jak echo obijają im się w uszach.  Dodatkowo w teledysku para tańczy przy kanapie niezdecydowani gdzie mogą usiąść.





„Przyjdź, ciemna nocy! Przyjdź, mój dniu w ciemności!
To twój blask, o mój luby, jaśnieć będzie
Na skrzydłach nocy, jak pióro łabędzie
Na grzbiecie kruka. Wstąp, o, wstąp w te progi!”



Oczywiście, że te interpretacje są bez sensu a teksty wyrwane z kontekstu. Pierwsza piosenka jest o szacunku do swoich znajomych a druga wyrazem żalu/nienawiści wobec osób które śmiały się z autora na początku jego kariery. Trzecia to piosenka pop, a tu moim zdaniem tekst jest tylko czymś co może wpaść w ucho i nie musi nieść raczej żadnej treści. Pamiętajmy jednak jak w szkole musieliśmy nadinterpretować niektóre utwory. I komentując polskie piosenki zwróćcie uwagę na to, że zaśpiewana po angielsku mogłaby stać się hitem.

niedziela, 15 grudnia 2013

Obiektywizm

                Wydaje mi się, że obecne czasy, podobnie jak poprzednie wymagają przykładania większej wagi do rozumu niż do „serca”. Obiektywność jest bardzo ceniona, naiwność tępiona, a rozumienie emocji zrzuca się do piwnicy jak stare słoiki, którego i tak już się nie użyje. Przy tym zauroczeniu umysłem ludzie zdają się nie dostrzegać błędów jakich popełniają w postrzeganiu innych. Dla przykładu zapytani, czy są powyżej przeciętnej, czy też poniżej pod względem czynników jak: zdrowie, możliwości które pojawią się w przyszłości, urody, zdolności umysłowych; około trzy czwarte odpowiedziało że jest powyżej przeciętnej. Czyli w górnej połowie mieści się trzy czwarte populacji. Jak oni się tam zmieszczą? Nie mam pojęcia, ale uważają że jest tam dla nich miejsce.


                Oceniając innych padamy często ofiarą podstawowego błędu atrybucyjnego. Oznacza to, że na podstawie oglądania czyich działań przypisujemy ich powód czynnikom wewnętrznym danej osoby. Jeżeli ktoś wali po klaksonie – jest nerwusem. Gdy płacze – jest za bardzo wrażliwy. Gdy chodzi ze spuszczoną głową – jest smutasem. Ale wobec siebie stosujemy inne kryteria. Ja wale po klaksonie, bo ten głupi debil przede mną tak zahamował, że prawie w niego wjechałem. Ja płaczę, bo wyrzucono mnie z pracy, zmarła mi mama, a do tego wiatr zawiał i dmuchnął mi w piachem w oczy. Ja chodzę ze spuszczoną głową, bo spałem 2 godziny, mam nadwyrężony mięsień lub założyłem się z kumplem, że będę chodził ze spuszczoną głową. Oceniając innych przyjmujemy inne kryteria, prawdopodobnie przez inną perspektywę. Nie wiem dlaczego to robią, po prostu takie mam wrażenie. O sobie wiem doskonale dlaczego to robię. Nauczyciel nie widzi nic złego w spóźnieniu się na lekcji, bo przecież musiał rozmawiać o bardzo-ważnych-rzeczach. Natomiast spóźniony uczeń jest leniwo-olewającym-spóźniaczem i zasługuje na karę. Wszystko to służy prostemu celowi – bym ja czuł się lepiej. Zatem nie chodzi o poznawanie cenionej obiektywnej prawdy, tylko poprawienie swojego nastroju oraz emocji. Tak właśnie jesteśmy obiektywni. Homo "sapiens".

środa, 11 grudnia 2013

Twoja stara klaszcze u Coelho(gościnny)


W ramach wymiany między blogowej polecam wam dzisiaj blog Krzysztofa Runiec http://pochwalony.cba.pl/ Macie tutaj testowy post ;)

Twoja stara klaszcze u Coelho


Słychać kroki na klatce schodowej. Idą goście. W domu czysto. Woda cicho  tańczy w czajniku i ciasto pokrojone. Słowem wszystko gotowe. Zaraz. Nie, trzeba pędem do regału,  schować  w kąt książki Coelho  i jeszcze te płyty Rubika, bo inaczej czeka nas publiczny ostracyzm. Będą mieć nas za ograniczonych, za pseudointelektualistów czytających literaturę najniższego lotu i klaszczących głupawo przy piosenkach.
Nieprzypadkowo wybrałem tych dwóch twórców, nie powiem artystów by nie dostać w głowę patelnią kulturalnej poprawności. Łączy ich pewien stygmat, znamię obciachu. Zastanawialiście się dlaczego właśnie oni stali się synonimem słabej jakości. Dlaczego ich wytwory kultury zamiast z duma na półce trzeba chować głęboko w tapczanie?

A bo to mało  kiepskich, czy nazwijmy to niezbyt ambitnych intelektualnie książek czy piosenek. Nie  słyszałem jeszcze by ktoś z ironicznym uśmieszkiem mówił: O masz w domu „Dom nad rozlewiskiem”,  albo „Życie Pi” czy „Cukiernie pod Amorem”. Nie słyszałem by ktoś zanosił się śmiechem widząc ludzi skaczących w rytm beatlesowskiego „Ona kocha ciebie, je, je je”. A przeboje Big Cyca to są super i przezabawne.
„Wojownik światła [...] by wierzyć we własną drogę, wcale nie musi udowadniać, że droga innego człowieka jest zła. „
Ktoś może mi zarzucić, zgubiłem miarę, że jestem głuchy muzycznie nie słysząc różnicy między Beatlesami, a Rubikiem i bezgranicznie tępy próbując bronić literackich wytworów Coelho.  Słyszę różnicę i  nie twierdzę, że Piotr Rubik jest twórcą na miarę Pendereckiego czy choćby nawet Gershwina. A do użycia terminu muzyka poważna nie wystarczy mi, że przed orkiestrą stoi facet we fraku i wymachuje batutą. Coelho też nie zwykłem  przyrównywać do Joyce’a , Manna czy Umberto Eco. Chciałbym tylko zrozumieć, czemu właśnie tych  dwóch stało się „ulubieńcami” opinii publicznej. Czy chodzi o zły gust, wątpię. Poszukajmy innej przyczyny.
Pierwszą rzeczą która przychodzi  na myśl jest odwoływanie się obu panów do wiary. Coelho swą drogę pisarską od czasu sławetnej pielgrzymki do Santiago de Compostela przemierza krokami wiary, choć trzeba przyznać, że i wiara i kroki są nieco pokrętne. Rubik kojarzony jest gównie ze swoimi oratoriami religijnymi. I to za owe oratoria  sypała mu się na głowę największa fala krytyki.  Przypomnę tylko wypowiedzi z „Dziennika” gdzie nazwano jego muzykę połączeniem tandetnego musicalu i sacro popu i „Przekroju” , który poszedł o krok dalej i ukuł termin sacro-polo.
Nie wiem dlaczego, ale przyjęło się, że w kulturze zwłaszcza  to co Chrześcijańskie jest z definicji obciachowe. Cokolwiek byś człowieku nie zagrał i nie napisał po słowach wiara czy Bóg  trudno ci będzie wyjść poza tę etykietkę, poza siedzącą w ludziach wizję kultury chrześcijańskiej, której głównym nurtem jest jak by się mogło zdawać schola z gitarą niemiłosiernie fałszująca „Barkę”. Może dziej się tak dlatego, że sfera duchowa sama w sobie zdaje się dla nas czymś osobistym, czymś o czym mówienie w sferze publicznej jest wstydliwe, a cóż dopiero nadawanie tej wypowiedzi formy artystycznej .
„Czasami potrzeba odrobiny szaleństwa, by postawić kolejny krok.”
A może, przyczyna takiego postrzegania zarówno książek pana Coelho i muzyki pana Rubika tkwi w formie właśnie. Może chodzi o ten patos, który przenika  ich twórczość. Bo z patosem to jest tak, że nikt go nie lubi – przynajmniej w sferze deklaracji. Wystarczy przejrzeć jednak co umieszczają ludzie na portalach społecznościowych, albo wziąć kilka pierwszych z rzędu demotywatorów by przekonać się, że jest inaczej, że mamy w sobie potrzebę wzniosłych słów jakkolwiek społecznie nie była by ona piętnowana.
Może w tym tkwi rozwiązanie tej zadatki. Bo choć to kuriozalne, ale mimo całego obciachu związanego z  ich nazwiskami  obaj Panowie są bardzo popularni( jeśli sądzić po ilości sprzedanych płyt i książek oraz ich rozpoznawalności). Może to ludzka zawiść wykreowała taki model postrzegania tej twórczości. Bo niech każdy przyzna się przed sobą z ręką na sercu, że nigdy nie czytał Coelho lub nie nucił przy goleniu Rubika ( oczywiście dotyczy panów).
Symptomatyczne jest to, że łatka bycia godnym pożałowania dopadła ich u szczytu popularności. Wcześniej słuchano, czytano, poznawano. Głosy zarówno entuzjastyczne jak i krytyczne zdawały się równoważyć. Z czasem ten drugi głos stał się dominujący.  Czy słusznie? Czy musimy się wstydzić mając w domu „Alchemika” czy „Piątą górę”? Przecież rozwijamy się jako ludzie i jako społeczeństwo. Rzeczy, które kiedyś nam się podobały mogą nam się wydać dziś słabe i infantylne. A nawet jeśli nie mamy prawo do własnego gustu, z którym podobno się nie dyskutuje. Mamy również prawo miedzy rzeczami ambitnymi pożuć sobie kulturalną gumę do żucia, czytać G R.R. Martina,  jakąś sagę o wampirach czy przesłuchiwać płyty Bony M jeśli tylko sprawia nam to przyjemność.
A krytyków proszę najuprzejmiej by sami wzięli do ręki pióro, pędzel lub też zasiedli do fortepianu i niech wykonają lepszą pracę. Zróbcie ten krok i spróbujcie spełniać swoje marzenia. Bowiem jak mawia klasyk  „To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.”

Dlaczego nie chodzę do kina.

Z kina najbardziej lubię popcorn!
-Dominik

Jestem człowiekiem praktycznym, czasami aż za bardzo. Jestem też skąpy, a tu przesada często nabiera rozmiaru nieprzeciętnie wysokiej kaczki. Mógłbym to nazwać oszczędnością, ale trzymam się skąpstwa bo bardziej mi tu pasuje. Pomyślałem, że w ramach narzekania napiszę dlaczego nie chodzę do kina.

Pierwszą rzeczą, która mnie odrzuca jest cena. Bilety do kina są mniej więcej w cenie zamówienia pizzy, parunastu dag dobrej herbaty lub ponad 5kg mandarynek w okresie świątecznym. A jak mawiał Dijkstra z „Wiedźmina” „mieć dwie dychy, a nie mieć dwóch dych to cztery dychy”. Zatem wolę pieniądze nie wydawać na kino nie tylko bo rezygnuje z innych przyjemności, ale również z tego samego powodu, dla którego nie lubię kupować szynki w supermarkecie – czuję się oszukany. Dlaczego?

Jeżeli płace 10zł/kg i otrzymuje 1kg szynki to ile chcę jej mieć? Pytanie nie jest podchwytliwe – chcę mieć kilogram. Natomiast otrzymuje niespełna 0,5kg bo resztę stanowią wodą, wypełniacze, konserwanty, odpady tartaczne, zużyte wiertła górnicze, padlina z dróg i papier toaletowy(nieużywany w przypadku produktów z górnej półki). Podobnie ma się sprawa z kinem. Płacę ileś złotych za oglądanie filmu. Dostaję gratis 40 minut reklam. No ale przecież zapłaciłem za seans a nie za film! Tak samo jak płacę za 40minutową podróż pociągiem a jadę ponad godzinę. Więcej nie zawsze znaczy lepiej.

Kolejna sprawa – towarzystwo. Tutaj spektrum jest bardzo szerokie od przesadnie wesołego do niewyobrażalnie ponurego. Są osoby, które zwyczajnie nie potrafią przestać się śmiać(albo tak głośno oddychają). Inni nie potrafią opanować swojej potrzeby skonsultowania wrażeń z towarzyszami(„Widziałeś to?! – nie, czytałem książke”). Mamy również degustatorów, którzy prawdopodobnie przywieźli prosto ze wschodu zwyczaj głośnego jedzenia popcornu(ładnie nazywanego przez postacie z książki Pratchetta „pukanym ziarnem”). W sumie nie wiem czy jest tam taki zwyczaj. Nie zapominajmy o grupach dzieci, które niewyobrażalną energię oraz wesołość wylewają z siebie po długim okresie kiszenia jej w smutnych murach szkoły. I oczywiście chorzy. Ale nie są to cicho-chorzy noszący ninja-zarazki. Są to chorzy, którzy kaszlą i charczą tak głośno że lwy na sawannie podkulają ogony w strachu przed nieznanym drapieżnikiem.

Inna rzecz to jedzenie, a raczej jedyny dostępny „rarytas” czyli pukane ziarna(popped corn, uwielbiam nazwę). Nie dziwi mnie, że tylko to sprzedają. Są potwornie tanie, niezrobione zajmują mało miejsca i ludzie są gotowi wiele za nie zapłacić. Pamiętacie o moim skąpstwie? Lepiej nie zapominajcie! Wnoszenie jedzenia jest praktyką popularną i przypomina mi moją studniówkę – uczniowie wnoszą flaszki, nauczyciele udają że nie widzą. Ochrona wie, że wnosimy jedzenie i stara się nie zauważać kontrabandy, przecież nie płacą im od znalezionych przemyconych towarów. Ale jest tu pewna niesprawiedliwość, bo jeżeli już sprawdzają to głównie plecaki, torebek zaś nie ruszają. Co z tego że damska torebka nierzadko jest większa o swoim ciężarem jest w stanie zawstydzić bizona, litą stal i czarną dziurę. Z tą ostatnią też zresztą dzieli pewne właściwości.
I dochodzimy do powodu ostatecznego. Prawie nie oglądam filmów. Dlaczego? Bo są za długie. Mogę siedzieć długo przed komputerem oglądając bajki(6 odcinków po 20 minut), grając lub przeglądając bez celu czeluście internetu. Ale film jest dla mnie za długi. Dlatego oglądam je rzadko, a przez to, chodzę też rzadko do kina.

Mam nadzieję, że ktoś ma inne zdanie. Chodzicie do kina?

niedziela, 8 grudnia 2013

Przeprowadzka własna

Post ten napisałem parę miesięcy temu, ale wspomina fajną akcję.     

Stało się, oto jedziemy do naszego nowego, wynajętego mieszkania(a raczej pokoju w nim). Oczywiście przedtem trzeba spakować mnóstwo rzeczy: pościel, szczoteczkę, ręcznik, masło i dżemy, zestaw bluz, koszulek oraz spodni, artykuły biurowe, parę książek, środki czystości a może i jakiś alkohol. Dla mnie jednak najważniejsze są – laptop, ładowarka do laptopa, myszka i zapas baterii(bo bezprzewodowe to cholerstwo). Nie widzę sensu w dokładnym braniu wszystkiego, bo po pierwsze: mieszkam niedaleko, więc mogę sobie dowieść; po drugie: i tak zapomnę wielu rzeczy więc skoro nie mogę tego uniknąć to nie będę się starał unikać, bo niby po co. Przypomina mi to ludzi, którzy w trakcie deszczu chowają się pod każdym możliwym daszkiem, wciskają pod cudze parasole, a gdyby byli dość zgrabni to by czołgali się pod samochodami by na nich mokre kropelki nie padały. Co prawda są mokrzy już od dawna oraz co chwile zaś wychodzą spod ochrony po nową porcję mokrości, ale niech mają tą swoją chwile bezpieczeństwa. Trzymając się tej metafory preferuję ciągły marsz w deszczu, byle będzie szybki i bez wdepnięcia w kałużę lub inną przeszkodę terenową, które z reguły zostawiają psy.
I tak nie wzieli wszystkiego

Oczywiście pojawia się wiele nowych możliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o nowych współlokatorów. Dopóki ich nie poznam są trochę dla mnie jak kot Schrodingera – martwy i żywy naraz dopóki nie otworzysz pudełka. Są naraz głupiutkimi chichulkami, ciociami z dobrymi radami, mistrzyniami sztuk walki, malarko-bloggerko-fotografo-hipsterkami, modelkami co do których nie muszę się bać o swoje jedzenie, członkiniami zespołów metalowych lub poważnymi snobkami z kijami tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Prawdopodobnie nie będą wyjątkowe w taki sposób, ale w tym momencie są wszystkim naraz. Podobne to do sytuacji zakochania i randek(i mniej nasilone) gdzie partner/ka jest widziany w każdej możliwej roli, na każdej możliwej randce, w każdej sytuacji oraz stroju. Dopiero potem przychodzi doświadczenie, które wymazuje te myśli i zastępuje je prawdziwymi działaniami, czasami lepszymi a czasami gorszymi.

Od czasu przeprowadzki trochę się zmieniło. Już wiem kim są moje współlokatorki, zwiozłem większość rzeczy(nawet garnitur!) i co najważniejsze - mam nową myszkę, przewodową, święcącą na zielono!

Jeśli Ci się podobało, polub na facebooku ;)

piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajki

Dzisiaj mikołajki więc troszkę o tym. Mam bardzo mieszane uczucia co do tego dnia i świąt ogółem. Dlaczego? Okres świąteczny zaczyna się bardzo wcześnie bo pod koniec listopada. Większość sklepów, gazetek, stron i innych form sprzedających różne produkty czy też usługi przyozdabia się na świąteczno. Wszędzie widzimy gwiazdki, choinki, aniołki, skarpety(serio?) i „Mikołaj”. Ciężko go wyjąć z tego cudzysłowu, bo nijak ma się do postaci biskupa sprzed wieków. Tamten rozdawał prezenty ubogim i dbał o innych, obecny „Mikołaj” łazi po galerii rozdając małe podarunki dzieciom. Ciekawe też, że pomysł coca-coli na grubiutkiego dziadka w czerwonym kubraczku tak dobrze się przyjął, że wyparł archetyp. Może gdyby to pepsi wpadła na ten pomysł mielibyśmy niebieskiego grubaska i wszystko dookoła byłoby niebieskie. Z drugiej strony mama podesłała mi pierniki, a dziewczyna zrobiła pizzę. Mikołajki są wymówką do zrobienia prezentu co też jest bardzo miłe.


Przez tak wczesne zasypanie nas klimatem świątecznym może się stać tak, że na same święta już będziemy tak bardzo przyzwyczajeni do tej atmosfery, że nie są one niczym specjalnym. To trochę jak jeść czekoladę codziennie, nie jest tak czadowa jak jedzona raz na tydzień(propozycja dla odważnych). Do wszystkiego się przyzwyczajamy czego najlepszym przykładem są ludzie mieszkający przy lotnisku czy przy stacji kolejowej, którzy nie słyszą pociągów(chyba że się skupią). Parę lat temu miałem dość już tych całych świąt przez kolejki w sklepach, nieznośną muzykę, wszechobecny kolor czerwony i zimno. Ale pewnego dnia siedziałem w samochodzie gdy zauważyłem faceta pchającego samochód, który próbował zapaść w zimowy sen. Nie zastanawiając się podbiegłem by pomóc. Mocarnym pchnięciem obudziliśmy samochód, który pełen gracji i radości pohasał dalej. Jak się okazało facet, który pchał samochód był przypadkowym przechodniem. Wtedy poczułem klimat świąt - pchając czyjegoś żęcha na obśnieżonej drodze. 

Do czego zmierzam? Proponuję podzielić „klimat świąteczny” na dwa elementy. Pierwszy czysto komercyjny przejawiający się w reklamach – ozdoby w reklamach, czapki Mikołaja, gwiazdki  i tego typu pierdołki. Drugim elementem klimatu świątecznego niech będą już te prawdziwe święta – pomaganie obcemu w pchaniu samochodu, ponowna nauka żonglowania mandarynkami, pokłute ręce od stawiania choinki, lepienie pierogów/smażenie karpia/podkradanie ciastek, dawanie prezentów bliskim i oczywiście nieśmiertelny „Kevin sam w domu”. 

środa, 4 grudnia 2013

Nad brzegiem Warszawy

Łooooooo, ale bedzie jazda 
- ktoś na imprezie

Nietuzinkowe postacie, wyborna fabuła, ciekawe sytuacje, wyrafinowane dialogi, nieprzewidywalne zwroty akcji, prawdziwa miłość, szczerość, szacunek i gniew. To możecie znaleźć gdzie indziej, a tymczasem moje parę groszy o "Warsaw Shore". Od razu zaznaczam, że byłem sceptyczny wobec tego dzieła. Negatywna opinia w internecie sprawiła, że podchodziłem z dużym dystansem oraz spodziewałem się czegoś kiepskiego. Czy się zawiodłem? Nie.

tytułowe wybrzeże

O czym jest to program? Do końca nie wiadomo. Mamy zestaw ludzi: 4 kobiety i 4 facetów. Dajemy im dom, alkohol i filmujemy. Osoby te oczywiście nie są zwyczajne: mamy Pawła, którego gestykulacja szyją w trakcie rozmowy przywołuje skojarzenia z pogranicza tourette'a i gęsi; Ewelinę, której epickie komentarze z wysublimowaną wokabularyzacją doskonale podkreślają klimat oraz stosunki panujące w grupie. Odnośnie stosunków – już w pierwszym odcinku dochodzi do kilku z nich i nie są to ani stosunki handlowe ani zwyczajne ustosunkowanie się do drugiej osoby. Do tego dochodzą bojowe zawołania, których nie powstydzili się prawdziwi historyczni przywódcy w stylu Churchilla czy Aragorna jak np. „Jeżeli któraś wejdzie mi w drogę to ją zniszcze!” albo wyciskające łzy wyznania prawdziwego męskiego braterstwa i przyjaźni np. „Czuję z nim taką więź, że wiem że to jest osoba z którą mogę iść na kluby”. Pasja, miłość, walka, wafel.
A teraz na poważnie… żartowałem. Już na początku widzimy podzielenie na 2 obozy dziewczyn, które wzajemnie się nie lubią. Z wypowiedzi wśród tych grupek dziewczyn wynika, że relacje są bardzo głębokie, mogą rozmawiać ze sobą o wszystkim i czują się, jakby znały się od dawna. Jak Legolas i Gimli, jak Flip i Flap, jak Mu i Lan, jak Doctor Jekyll i Hyde ich przyjaźń będzie trwała wiecznie. Przypieczętowana markerem chemicznym – alkoholem. Chyba, że wytrzeźwieją.
W trakcie całego seansu czułem się jak kierowca. Wszyscy pijani, tylko ja trzeźwy i zaskoczony moim niezrozumieniem dla ich formy zabawy. Albo jestem po prostu za głupi by zrozumieć sens i przekaz tego show. Może gdzieś tam jest ukryta głęboka treść, tylko nie jestem w stanie jej odkryć. Czy niewiedza jest gorsza od obojętności? Nie wiem, nie obchodzi mnie to.

Na wstępie napisałem, że się nie zawiodłem. Dlaczego się nie zwiodłem? Bo jadłem pyszną potrawkę i miałem chipsy. Po programie zaś niczego się nie spodziewałem, więc zawód nie był możliwy. Ale dlaczego oni nagrywają takie programy? Bo ludzie je oglądają. A dlaczego oglądają? O tym napiszę jeszcze post, ale wspomnę tylko, że jeżeli coś ludzie chcą to ktoś im to da(jeżeli da się na tym zarobić). Tak działa prostytucja, narkotyki, dopalacze, moda na sukces oraz inne formy rozrywki. Tak też jest i z Warsaw Shore.

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Głuchy telefon

Planowanie w piątki jest mniej skuteczne po wypiciu herbaty.
- Krzysiek, dr weterynarii

Widziałem dzisiaj ciekawy wykład na temat uczenia się nowych umiejętności(ten na środku postu). Autor wspomniał w nim o drodze, którą przeszły wyniki pewnego badania zniekształcając je kompletnie. Badanie Ericssona wykazało, że by być mistrzem w danej dziedzinie potrzeba około 20 000 godzin treningu. Badał on muzyków, mistrzów olimpijskich, mistrzów szachowych i takie podobne figury. Po wielu latach w książce „Outlieres Outliers: The Story of Success” 20 000 godzin jest okresem potrzebnym do opanowania umiejętności, tak po prostu. Wiadomość była tak długo zniekształcana, że straciła swój początkowy sens stając się nieco niebezpieczną. 20 000 godzin by nauczyć się mówić w języku obcym? Świetna wymówka, idę oglądać seriale! Zachęcam do obejrzenia jego wykładu(piosenka pod koniec, jeee), a tymczasem opiszę parę innych zniekształceń badań, które mi się nasunęły.



Może kojarzycie film „Limitless”(„Jestem Bogiem” w polskiej wersji, brawo dla tłumacza)? Główny bohater po połknięciu pigułki staje się geniuszem, świetnie walczy, przewiduje, robi wszystko lepiej itp. bo ma dostęp do pełnej mocy swojego mózgu. Swego czasu w USA bardzo szeroko działał przemysł mający na celu okiełznanie całej mocy mózgu. Przeciętne wykorzystanie tego gąbczastego instrumentu według różnych źródeł wynosiło około 20%-60%, ale dzięki kasetom, płytom, tabletkom można była mózg podkręcić. A wszystko zaczęło się od wypowiedzi Rogersa, która brzmiała mniej więcej „Uważam, że ludzie w ciągu swojego życia wykorzystują około 50% swojego potencjału umysłowego”. Myślę, że jest różnica między wykorzystywaniem mózgu a potencjałem umysłowym na przestrzeni życia. Ale myśl o posiadaniu ukrytych umiejętności jest bardzo atrakcyjna. Trochę jak ukryte umiejętności super-bohaterów. Niestety nie zostaniemy ugryzieni przez radioaktywnego pająka czy dotknięci przez super starca odkrywającego moce. Za to możemy być dumni ze swojego fikcyjnego potencjału!

Wspomnę też o wspaniałym badaniu na temat planowania z Yale 1979 lub z 1953 czy też Harvardu w 1953. Studentów pytano o to czy mają określone cele. Okazało się, że tylko 3% z nich ma cele i plan ich zrealizowania, 13% ma cele ale nie ma planu, reszta nie ma określonych celów. Po 20 latach wszystkich znaleziono i okazał się, że te 13% zarabia dwa razy więcej niż te 84% bez celów, zaś te 3% z dobrze określonymi celami zarabia 10 razy więcej niż wszyscy pozostali razem do kupy. Super wnioski, fantastyczne osiągnięcie! Problem jest taki, że nigdy nie udało się tego badania powtórzyć z takimi wynikami. Co więcej, pewne zastrzeżenia budzi to, że wyniki zawsze są takie same, a źródło różne. To gdzie wreszcie zrobiono te badanie i kiedy? I dlaczego nie ma nazwiska badacza? Richard Wiseman też był ciekawy i szukał tego badania w bibliotekach i przepytując osoby pracujące wtedy na uniwersytecie. Przecież to był duży projekt badawczy, ktoś musiał o nim wiedzieć! Niestety okazało się, że nigdzie nie znaleziono dowodów na istnienie tego badania. Nigdy nie zostało przeprowadzone, ale legenda idzie dalej i będzie cytowana na każdym seminarium z osiągania sukcesu, planowania życia i podobnych. Badanie nie zostało przeprowadzone, ale „wnioski” są przydatne więc zostały wynalezione.

Taka mała przestroga, jeśli jakieś wnioski wydają się być bardzo przełomowe lub fantastyczny warto skupić się na ich źródle. Wiem, że mój post wzbudza zastrzeżenia wobec nauki, ale krytycyzm jest niezbędnym elementem nauki. Oczywiście będę do tego wracać!


Jeśli podobał Ci się ten post polub proszę na facebooku ;)

Literatura:
Wiseman R. 59 sekund
Lilienfeld S i inni 50 wielkich mitów psychologii popularnej