wtorek, 31 grudnia 2013

Ostatni wpis

2013 oczywiście

Dzisiaj ostatni dzień roku. Jak przy większości okazji spotykamy się z dwiema frakcjami(i ludźmi w środku oczywiście). Jedni robią miliard planów na nowy rok, zbierają wszystkie plany z „jutro” do listy „w 2014”, która nie będzie się różnić od poprzedniej podobnie. Znajdą tam się odchudzanie, rzucanie palenia, poprawa życia. Inni mówią, że robienie planów na nowych rok jest głupie jak walentynki, a plany powinno się robić praktycznie cały czas, a raczej je realizować. Robienie planów na nowy rok to głupota i cieniarstwo bo i tak nic nie zrobisz – coś w tym stylu.
Recykling
Zgadzam się z po części z obiema stronami. Nie jestem za wyznaczaniem bezsensownych celów, ale chyba jeszcze bardziej nie jestem za deprecjonowaniem postanowień noworocznych. Uważam, że jeżeli jest jakaś okazja, która wymusza na nas robienie czegoś co może być dla nas pożyteczne warto z niej skorzystać. Pomyślicie może, że takie jednorazowe postanawianie nic nie da więc lepiej tego nie robić. Takim tokiem myślenia nie warto zaczynać ćwiczyć, bo i tak nie utrzymam tego nawyku albo uczyć się czegoś nowego, bo pewno przerwę naukę i tak dalej. Spolaryzowane patrzenie na tą kwestię utrudnia podejmowanie decyzji i utrzymywanie postanowień. Przedstawię wam pewien pomysł odnośnie wyznaczania sposobów realizacji celów, który wymyśliłem pod prysznicem gdy myłem włosy(takim niebieskim szamponem jeśli to istotne).

Jeżeli zastanowimy się nad grami komputerowymi to zawsze gdy mamy do czynienia z jakąś trudniejszą kampanią np. „Pokonanie wielkiego, potwornego czarnoksiężnika złodzieja kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek” nie rzucamy się na niego tak jak stoimy. Musimy najpierw wbić poziomy, zdobyć zbroję ostatecznej potęgi, kalesony uników, karwasze magicznego mistrzostwa i miecz zniszczoty. W międzyczasie szukamy towarzyszy, którzy nam pomogą – jakiegoś czarodzieja, wojownika, złodzieja i może druidrzycę. Jeżeli naszych umiejętności nie starczy to możemy użyć ich zdolności, a do tego wykonywania zadania nie będzie nudne.
Munchkin - standardowe uzbrojenie
Potem powoli dobieramy się wielkiemu czarnoksiężnikowi złodziejowi kóz o oczach czarnych jak nienawiść i smutek do tyłka przez osłabianie go, najczęściej wycinanie jego przydupasów – gnoma golibrodę, demonicznych braci nie demonów, chochliki co szczają do mleka oraz potworną gwardię niewyobrażalnych potworów. Jeżeli coś nam nie wychodzi to wczytujemy save’a i tłuczemy ich jeszcze raz, tym razem inaczej. Rzucamy zaklęcia, zrzucamy żyrandole, podpalamy fortece, zmieniamy amunicje na podpalającą albo wynajmujemy prostytutki by odwróciły uwagę strażników. Gdy wchodzimy do czeluści jego potwornego zamku jesteśmy już wypasieni, magiczni, świecący i tak potężni że dwoma ciosami, kilkoma zaklęciami i świerzbiącym proszkiem pokonujemy go, uwalniając przy tym królewnę, kozy i paru kucharzy.

Nie jest to istniejąca gra, wielka szkoda, ale często pokazują one jak dobrze motywować się do działania:
  1. Duży cel jest podzielony na kilka małych, które są dobrze określone i wiadomo jak je wykonać. Zadanie „Skompletuj zbroję” jest podzielone na podzadania: „zdobądź karwasze”, „ukradnij buty ze z ukrytej świątyni która-wcale-nie-jest-za-mostem”, „kup hełm za dwie flaszki gorzały” i „zabij 10 królikołaków by zrobić rękawice”.
  2. Wiemy jakie umiejętności będą potrzebne do wykonania tego zadania, po drodze uczymy się różnych sposobów działania np. walka z przeciwnikami szybkimi/wolnymi, epizody ze skradaniem, łamigłówki i epickie starcia z bossami.
  3. Zadania nie zawsze wykonujemy sami. Pomagają nam gadające miecze, głupawe niziołki i seksowne elfki, których pancerz składa się z rękawic, majtek i zawieszki na biust.
  4. Mamy przyzwolenie na błędy, bo jeśli coś się nie uda możemy wybaczyć sobie błąd wczytując wcześniejszy zapis gry.
  5. Trudność zadań jest dopasowana do poziomu naszej postaci.
Proponuję wam na nowy rok zrobić parę postanowień, poza standardowymi, podobnych do gry komputerowej. Podzielcie na pomniejsze zadania, dowiedzcie się co wam będzie potrzebne, wygenerujcie parę taktyk(drzwi się otwiera a nie wyrąbuje!), pozwólcie sobie na pomyłkę i skorzystajcie z pomocy towarzyszy. Nie są to wyczerpujące kroki, ale nie chce was męczyć przed sylwestrem ;)

Na nowy rok życzę mnóstwo sukcesów, radości, pyszności i w zależności od płci wspomnianej wyżej elfki dla panów lub elfa dla pań!

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

piątek, 27 grudnia 2013

Nie aż tak święta


Okres świąt jest czasem szczęścia, miłości, radości, zbliżania się i tym podobnych przyjemnych zdarzeń. W reklamach, filmach i piosenkach ciągle słyszymy/widzimy wyidealizowany obraz świąt, gdzie wszyscy członkowie rodziny doskonale się dogadują, wspólnie cieszą i zdają się nigdy nie mieć problemów. Spotkałem się w gazecie(charaktery) ze stwierdzeniem, że zaraz przed świętami dużo osób przychodzi do terapeutów, bo jest szczególnie zdołowana. Wydaje im się, że jest coś z nimi nie tak, że w ich życiu powinno dziać się inaczej. Coś w stylu: „Przecież czas świąt powinien być radosny, spędzany z rodziną, a u mnie jest jakoś inaczej. Magia świąt nie sprawiła, że magicznie umiem się nagle dogadać z rodzicami/lubię spędzać czas w domu/przestaję się wszystkim martwić/cieszę się, ze aż pękają usta itp. Wydaje mi się, że jest coś ze mną nie tak.”. 
W środku jest bon podarunkowy.

Mam wrażenie(i mam nadzieje, że się mylę), że okres świąt jest prawdziwie radosny i wyczekiwany dla małej grupy osób, może poza dziećmi bo te prawie zawsze się cieszą na święta i całe szczęście. Zderzenie wspaniałych obrazów z telewizora i kolorowej prasy z rzeczywistością ze względu na dużą odległość ich dzielącą musi być mocne. Nieodczuwanie wielkiej radości w czas świąteczny może zachęcać do deprecjonowania świąt(hejtingu) albo do kwestionowania swojej normalności, bo przecież wszyscy się cieszą . Ale jacy wszyscy? Zmęczeni pracownicy w sklepach i zniecierpliwieni(a czasami i chamscy) klienci? Mama, która tak bardzo się martwi czy wszystko dobrze wyjdzie, że jest aż rozdrażniona? Rodzina, która musi siedzieć ze sobą(bo święta), ale niestety nie ma wspólnych tematów i nie za bardzo lubi ze sobą spędzać czas? No bo przecież nie radosna pani z reklamy kredytów czy innych ubrań.

Wiem, że są to czarne myśli i mam nadzieje, że w dużej części błędne. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że dysproporcja między światem proponowanym a rzeczywistym może mieć duży wpływ na nasze oczekiwania, czasami nawet za duży. Zastanówcie się nad tym w odniesieniu do kilku nadchodzących zdarzeń: sylwester, ferie, święta wielkanocne, komunie, wakacje itp. Co tym razem nam zaproponują?


Osobiście nie oglądam telewizji, a adblock chroni mnie przed reklamami z internetu. Święta spędziłem świetnie przy mojej rodzinie suto zastawione jedzeniem, piciem, śmianiem się i ostrym myśleniem przy smallworlds oraz perfidnym knuciem podczas partii w munchkina. Mam nadzieje, że wam równie miło upłynęły święta. Myślę, że do sylwestra coś jeszcze napiszę więc nie szukajcie tutaj życzeń na nowy rok ;)

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

piątek, 20 grudnia 2013

Interpretacje

Mam taki paskudny zwyczaj bieżącego tłumaczenia tekstów piosenek z języka angielskiego. Choć wielu wykonawców nie traci na tym, a nawet zyskuje, wielu staje się efektem moich spolszczonych interpretacji. Z tych pierwszych przypomina mi się na myśl zespół Rise Against, który spodobał mi się od strony brzmienia i rytmiki, ale po przeczytaniu tekstów spodobał mi się jeszcze bardziej. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły odnośnie typu muzyki, bo każdy może mieć swój gust, ale o tekstach chętnie napiszę.
Od razu zaznaczam, że nie jest to przegląd ogólny tylko parę wyrywkowych tekstów z zasłyszanych w moim otoczeniu. Dla ułatwienia napiszę po polsku by było ciekawiej.

„Weź swój nos z mojej klawiatury, czemu zawracasz mi głowę, tam jest pokój pełen murzynów, czemu za mną łazisz, to nie są (fucking) podśpiewujki, więc po co śpiewasz dziewczyno”

Podmiot liryczny mówiąc o klawiaturze(prawdopodobnie syntezatora) ma na myśli wieloaspektowość jego życia osobistego. Nie podoba mu się, że ktoś stara się wściubiać nos w każdy element jego życia. Nie chce by jego życie było całkowicie kontrolowane przez kobietę, dlatego chce wejść do pokoju pełnego murzynów. Widzimy tu uniwersalny problem mężczyzny gdzie musi wybierać między miłością kobiety a szacunkiem kolegów. Bity przypominające coś pomiędzy trójkątem a organami, podkreślają wewnętrzną walkę bohatera.


 „Pamiętasz? Matkokochańce nigdy nas nie kochali. Pamiętasz? Matkokochańce nigdy nas nie kochali? Czy ty pamiętasz?! Matkokochańce nigdy nas nie kochali. Obecnie zachowuję się najgorzej, oby ci nigdy nie odbiło. Matkokochańce nigdy nas nie kochali, Matkokochańce nigdy nas nie kochali”

(wybrałem matkokochańce by nie stosować tylu wulgaryzmów)

Podobnie jak w filmie „Memento” bohater nie jest w stanie gromadzić wspomnień. Dlatego istnieje dla niego tylko czas teraźniejszy i nie pamięta co powiedział. Jest skazany na powtarzanie jednego zdania. W pewnym momencie udaje mu się wyrwać z tego potwornego cyklu, niestety klątwa jest zbyt silna i wraca do wcześniejszego stanu.

„Wyłącz światła a ja zasłonie rolety. Nie gaś tego blasku w oku. Wiem, że jesteśmy tu by przestać być. Co z tego? Wszystko mi jedno. Czy zostaniesz na noc? Czy zostaniesz na noc? Oh, oh, oh, oh czy zostanieeeeeeessz naaa noc?”
Pierwsze skojarzenie? Dokładnie tak – Romeo i Julia. Para kochanków chce stworzyć samotnie gdzie mogą być sami, ale obawiają się intruzji świata zewnętrznego. Pojawia się też motyw przemijania i świadomości ograniczonego czasu życia. Bohaterowie godzą się z tym faktem, ale ciągle są obecne wątpliwości, którego jak echo obijają im się w uszach.  Dodatkowo w teledysku para tańczy przy kanapie niezdecydowani gdzie mogą usiąść.





„Przyjdź, ciemna nocy! Przyjdź, mój dniu w ciemności!
To twój blask, o mój luby, jaśnieć będzie
Na skrzydłach nocy, jak pióro łabędzie
Na grzbiecie kruka. Wstąp, o, wstąp w te progi!”



Oczywiście, że te interpretacje są bez sensu a teksty wyrwane z kontekstu. Pierwsza piosenka jest o szacunku do swoich znajomych a druga wyrazem żalu/nienawiści wobec osób które śmiały się z autora na początku jego kariery. Trzecia to piosenka pop, a tu moim zdaniem tekst jest tylko czymś co może wpaść w ucho i nie musi nieść raczej żadnej treści. Pamiętajmy jednak jak w szkole musieliśmy nadinterpretować niektóre utwory. I komentując polskie piosenki zwróćcie uwagę na to, że zaśpiewana po angielsku mogłaby stać się hitem.

niedziela, 15 grudnia 2013

Obiektywizm

                Wydaje mi się, że obecne czasy, podobnie jak poprzednie wymagają przykładania większej wagi do rozumu niż do „serca”. Obiektywność jest bardzo ceniona, naiwność tępiona, a rozumienie emocji zrzuca się do piwnicy jak stare słoiki, którego i tak już się nie użyje. Przy tym zauroczeniu umysłem ludzie zdają się nie dostrzegać błędów jakich popełniają w postrzeganiu innych. Dla przykładu zapytani, czy są powyżej przeciętnej, czy też poniżej pod względem czynników jak: zdrowie, możliwości które pojawią się w przyszłości, urody, zdolności umysłowych; około trzy czwarte odpowiedziało że jest powyżej przeciętnej. Czyli w górnej połowie mieści się trzy czwarte populacji. Jak oni się tam zmieszczą? Nie mam pojęcia, ale uważają że jest tam dla nich miejsce.


                Oceniając innych padamy często ofiarą podstawowego błędu atrybucyjnego. Oznacza to, że na podstawie oglądania czyich działań przypisujemy ich powód czynnikom wewnętrznym danej osoby. Jeżeli ktoś wali po klaksonie – jest nerwusem. Gdy płacze – jest za bardzo wrażliwy. Gdy chodzi ze spuszczoną głową – jest smutasem. Ale wobec siebie stosujemy inne kryteria. Ja wale po klaksonie, bo ten głupi debil przede mną tak zahamował, że prawie w niego wjechałem. Ja płaczę, bo wyrzucono mnie z pracy, zmarła mi mama, a do tego wiatr zawiał i dmuchnął mi w piachem w oczy. Ja chodzę ze spuszczoną głową, bo spałem 2 godziny, mam nadwyrężony mięsień lub założyłem się z kumplem, że będę chodził ze spuszczoną głową. Oceniając innych przyjmujemy inne kryteria, prawdopodobnie przez inną perspektywę. Nie wiem dlaczego to robią, po prostu takie mam wrażenie. O sobie wiem doskonale dlaczego to robię. Nauczyciel nie widzi nic złego w spóźnieniu się na lekcji, bo przecież musiał rozmawiać o bardzo-ważnych-rzeczach. Natomiast spóźniony uczeń jest leniwo-olewającym-spóźniaczem i zasługuje na karę. Wszystko to służy prostemu celowi – bym ja czuł się lepiej. Zatem nie chodzi o poznawanie cenionej obiektywnej prawdy, tylko poprawienie swojego nastroju oraz emocji. Tak właśnie jesteśmy obiektywni. Homo "sapiens".

środa, 11 grudnia 2013

Twoja stara klaszcze u Coelho(gościnny)


W ramach wymiany między blogowej polecam wam dzisiaj blog Krzysztofa Runiec http://pochwalony.cba.pl/ Macie tutaj testowy post ;)

Twoja stara klaszcze u Coelho


Słychać kroki na klatce schodowej. Idą goście. W domu czysto. Woda cicho  tańczy w czajniku i ciasto pokrojone. Słowem wszystko gotowe. Zaraz. Nie, trzeba pędem do regału,  schować  w kąt książki Coelho  i jeszcze te płyty Rubika, bo inaczej czeka nas publiczny ostracyzm. Będą mieć nas za ograniczonych, za pseudointelektualistów czytających literaturę najniższego lotu i klaszczących głupawo przy piosenkach.
Nieprzypadkowo wybrałem tych dwóch twórców, nie powiem artystów by nie dostać w głowę patelnią kulturalnej poprawności. Łączy ich pewien stygmat, znamię obciachu. Zastanawialiście się dlaczego właśnie oni stali się synonimem słabej jakości. Dlaczego ich wytwory kultury zamiast z duma na półce trzeba chować głęboko w tapczanie?

A bo to mało  kiepskich, czy nazwijmy to niezbyt ambitnych intelektualnie książek czy piosenek. Nie  słyszałem jeszcze by ktoś z ironicznym uśmieszkiem mówił: O masz w domu „Dom nad rozlewiskiem”,  albo „Życie Pi” czy „Cukiernie pod Amorem”. Nie słyszałem by ktoś zanosił się śmiechem widząc ludzi skaczących w rytm beatlesowskiego „Ona kocha ciebie, je, je je”. A przeboje Big Cyca to są super i przezabawne.
„Wojownik światła [...] by wierzyć we własną drogę, wcale nie musi udowadniać, że droga innego człowieka jest zła. „
Ktoś może mi zarzucić, zgubiłem miarę, że jestem głuchy muzycznie nie słysząc różnicy między Beatlesami, a Rubikiem i bezgranicznie tępy próbując bronić literackich wytworów Coelho.  Słyszę różnicę i  nie twierdzę, że Piotr Rubik jest twórcą na miarę Pendereckiego czy choćby nawet Gershwina. A do użycia terminu muzyka poważna nie wystarczy mi, że przed orkiestrą stoi facet we fraku i wymachuje batutą. Coelho też nie zwykłem  przyrównywać do Joyce’a , Manna czy Umberto Eco. Chciałbym tylko zrozumieć, czemu właśnie tych  dwóch stało się „ulubieńcami” opinii publicznej. Czy chodzi o zły gust, wątpię. Poszukajmy innej przyczyny.
Pierwszą rzeczą która przychodzi  na myśl jest odwoływanie się obu panów do wiary. Coelho swą drogę pisarską od czasu sławetnej pielgrzymki do Santiago de Compostela przemierza krokami wiary, choć trzeba przyznać, że i wiara i kroki są nieco pokrętne. Rubik kojarzony jest gównie ze swoimi oratoriami religijnymi. I to za owe oratoria  sypała mu się na głowę największa fala krytyki.  Przypomnę tylko wypowiedzi z „Dziennika” gdzie nazwano jego muzykę połączeniem tandetnego musicalu i sacro popu i „Przekroju” , który poszedł o krok dalej i ukuł termin sacro-polo.
Nie wiem dlaczego, ale przyjęło się, że w kulturze zwłaszcza  to co Chrześcijańskie jest z definicji obciachowe. Cokolwiek byś człowieku nie zagrał i nie napisał po słowach wiara czy Bóg  trudno ci będzie wyjść poza tę etykietkę, poza siedzącą w ludziach wizję kultury chrześcijańskiej, której głównym nurtem jest jak by się mogło zdawać schola z gitarą niemiłosiernie fałszująca „Barkę”. Może dziej się tak dlatego, że sfera duchowa sama w sobie zdaje się dla nas czymś osobistym, czymś o czym mówienie w sferze publicznej jest wstydliwe, a cóż dopiero nadawanie tej wypowiedzi formy artystycznej .
„Czasami potrzeba odrobiny szaleństwa, by postawić kolejny krok.”
A może, przyczyna takiego postrzegania zarówno książek pana Coelho i muzyki pana Rubika tkwi w formie właśnie. Może chodzi o ten patos, który przenika  ich twórczość. Bo z patosem to jest tak, że nikt go nie lubi – przynajmniej w sferze deklaracji. Wystarczy przejrzeć jednak co umieszczają ludzie na portalach społecznościowych, albo wziąć kilka pierwszych z rzędu demotywatorów by przekonać się, że jest inaczej, że mamy w sobie potrzebę wzniosłych słów jakkolwiek społecznie nie była by ona piętnowana.
Może w tym tkwi rozwiązanie tej zadatki. Bo choć to kuriozalne, ale mimo całego obciachu związanego z  ich nazwiskami  obaj Panowie są bardzo popularni( jeśli sądzić po ilości sprzedanych płyt i książek oraz ich rozpoznawalności). Może to ludzka zawiść wykreowała taki model postrzegania tej twórczości. Bo niech każdy przyzna się przed sobą z ręką na sercu, że nigdy nie czytał Coelho lub nie nucił przy goleniu Rubika ( oczywiście dotyczy panów).
Symptomatyczne jest to, że łatka bycia godnym pożałowania dopadła ich u szczytu popularności. Wcześniej słuchano, czytano, poznawano. Głosy zarówno entuzjastyczne jak i krytyczne zdawały się równoważyć. Z czasem ten drugi głos stał się dominujący.  Czy słusznie? Czy musimy się wstydzić mając w domu „Alchemika” czy „Piątą górę”? Przecież rozwijamy się jako ludzie i jako społeczeństwo. Rzeczy, które kiedyś nam się podobały mogą nam się wydać dziś słabe i infantylne. A nawet jeśli nie mamy prawo do własnego gustu, z którym podobno się nie dyskutuje. Mamy również prawo miedzy rzeczami ambitnymi pożuć sobie kulturalną gumę do żucia, czytać G R.R. Martina,  jakąś sagę o wampirach czy przesłuchiwać płyty Bony M jeśli tylko sprawia nam to przyjemność.
A krytyków proszę najuprzejmiej by sami wzięli do ręki pióro, pędzel lub też zasiedli do fortepianu i niech wykonają lepszą pracę. Zróbcie ten krok i spróbujcie spełniać swoje marzenia. Bowiem jak mawia klasyk  „To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.”

Dlaczego nie chodzę do kina.

Z kina najbardziej lubię popcorn!
-Dominik

Jestem człowiekiem praktycznym, czasami aż za bardzo. Jestem też skąpy, a tu przesada często nabiera rozmiaru nieprzeciętnie wysokiej kaczki. Mógłbym to nazwać oszczędnością, ale trzymam się skąpstwa bo bardziej mi tu pasuje. Pomyślałem, że w ramach narzekania napiszę dlaczego nie chodzę do kina.

Pierwszą rzeczą, która mnie odrzuca jest cena. Bilety do kina są mniej więcej w cenie zamówienia pizzy, parunastu dag dobrej herbaty lub ponad 5kg mandarynek w okresie świątecznym. A jak mawiał Dijkstra z „Wiedźmina” „mieć dwie dychy, a nie mieć dwóch dych to cztery dychy”. Zatem wolę pieniądze nie wydawać na kino nie tylko bo rezygnuje z innych przyjemności, ale również z tego samego powodu, dla którego nie lubię kupować szynki w supermarkecie – czuję się oszukany. Dlaczego?

Jeżeli płace 10zł/kg i otrzymuje 1kg szynki to ile chcę jej mieć? Pytanie nie jest podchwytliwe – chcę mieć kilogram. Natomiast otrzymuje niespełna 0,5kg bo resztę stanowią wodą, wypełniacze, konserwanty, odpady tartaczne, zużyte wiertła górnicze, padlina z dróg i papier toaletowy(nieużywany w przypadku produktów z górnej półki). Podobnie ma się sprawa z kinem. Płacę ileś złotych za oglądanie filmu. Dostaję gratis 40 minut reklam. No ale przecież zapłaciłem za seans a nie za film! Tak samo jak płacę za 40minutową podróż pociągiem a jadę ponad godzinę. Więcej nie zawsze znaczy lepiej.

Kolejna sprawa – towarzystwo. Tutaj spektrum jest bardzo szerokie od przesadnie wesołego do niewyobrażalnie ponurego. Są osoby, które zwyczajnie nie potrafią przestać się śmiać(albo tak głośno oddychają). Inni nie potrafią opanować swojej potrzeby skonsultowania wrażeń z towarzyszami(„Widziałeś to?! – nie, czytałem książke”). Mamy również degustatorów, którzy prawdopodobnie przywieźli prosto ze wschodu zwyczaj głośnego jedzenia popcornu(ładnie nazywanego przez postacie z książki Pratchetta „pukanym ziarnem”). W sumie nie wiem czy jest tam taki zwyczaj. Nie zapominajmy o grupach dzieci, które niewyobrażalną energię oraz wesołość wylewają z siebie po długim okresie kiszenia jej w smutnych murach szkoły. I oczywiście chorzy. Ale nie są to cicho-chorzy noszący ninja-zarazki. Są to chorzy, którzy kaszlą i charczą tak głośno że lwy na sawannie podkulają ogony w strachu przed nieznanym drapieżnikiem.

Inna rzecz to jedzenie, a raczej jedyny dostępny „rarytas” czyli pukane ziarna(popped corn, uwielbiam nazwę). Nie dziwi mnie, że tylko to sprzedają. Są potwornie tanie, niezrobione zajmują mało miejsca i ludzie są gotowi wiele za nie zapłacić. Pamiętacie o moim skąpstwie? Lepiej nie zapominajcie! Wnoszenie jedzenia jest praktyką popularną i przypomina mi moją studniówkę – uczniowie wnoszą flaszki, nauczyciele udają że nie widzą. Ochrona wie, że wnosimy jedzenie i stara się nie zauważać kontrabandy, przecież nie płacą im od znalezionych przemyconych towarów. Ale jest tu pewna niesprawiedliwość, bo jeżeli już sprawdzają to głównie plecaki, torebek zaś nie ruszają. Co z tego że damska torebka nierzadko jest większa o swoim ciężarem jest w stanie zawstydzić bizona, litą stal i czarną dziurę. Z tą ostatnią też zresztą dzieli pewne właściwości.
I dochodzimy do powodu ostatecznego. Prawie nie oglądam filmów. Dlaczego? Bo są za długie. Mogę siedzieć długo przed komputerem oglądając bajki(6 odcinków po 20 minut), grając lub przeglądając bez celu czeluście internetu. Ale film jest dla mnie za długi. Dlatego oglądam je rzadko, a przez to, chodzę też rzadko do kina.

Mam nadzieję, że ktoś ma inne zdanie. Chodzicie do kina?

niedziela, 8 grudnia 2013

Przeprowadzka własna

Post ten napisałem parę miesięcy temu, ale wspomina fajną akcję.     

Stało się, oto jedziemy do naszego nowego, wynajętego mieszkania(a raczej pokoju w nim). Oczywiście przedtem trzeba spakować mnóstwo rzeczy: pościel, szczoteczkę, ręcznik, masło i dżemy, zestaw bluz, koszulek oraz spodni, artykuły biurowe, parę książek, środki czystości a może i jakiś alkohol. Dla mnie jednak najważniejsze są – laptop, ładowarka do laptopa, myszka i zapas baterii(bo bezprzewodowe to cholerstwo). Nie widzę sensu w dokładnym braniu wszystkiego, bo po pierwsze: mieszkam niedaleko, więc mogę sobie dowieść; po drugie: i tak zapomnę wielu rzeczy więc skoro nie mogę tego uniknąć to nie będę się starał unikać, bo niby po co. Przypomina mi to ludzi, którzy w trakcie deszczu chowają się pod każdym możliwym daszkiem, wciskają pod cudze parasole, a gdyby byli dość zgrabni to by czołgali się pod samochodami by na nich mokre kropelki nie padały. Co prawda są mokrzy już od dawna oraz co chwile zaś wychodzą spod ochrony po nową porcję mokrości, ale niech mają tą swoją chwile bezpieczeństwa. Trzymając się tej metafory preferuję ciągły marsz w deszczu, byle będzie szybki i bez wdepnięcia w kałużę lub inną przeszkodę terenową, które z reguły zostawiają psy.
I tak nie wzieli wszystkiego

Oczywiście pojawia się wiele nowych możliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o nowych współlokatorów. Dopóki ich nie poznam są trochę dla mnie jak kot Schrodingera – martwy i żywy naraz dopóki nie otworzysz pudełka. Są naraz głupiutkimi chichulkami, ciociami z dobrymi radami, mistrzyniami sztuk walki, malarko-bloggerko-fotografo-hipsterkami, modelkami co do których nie muszę się bać o swoje jedzenie, członkiniami zespołów metalowych lub poważnymi snobkami z kijami tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Prawdopodobnie nie będą wyjątkowe w taki sposób, ale w tym momencie są wszystkim naraz. Podobne to do sytuacji zakochania i randek(i mniej nasilone) gdzie partner/ka jest widziany w każdej możliwej roli, na każdej możliwej randce, w każdej sytuacji oraz stroju. Dopiero potem przychodzi doświadczenie, które wymazuje te myśli i zastępuje je prawdziwymi działaniami, czasami lepszymi a czasami gorszymi.

Od czasu przeprowadzki trochę się zmieniło. Już wiem kim są moje współlokatorki, zwiozłem większość rzeczy(nawet garnitur!) i co najważniejsze - mam nową myszkę, przewodową, święcącą na zielono!

Jeśli Ci się podobało, polub na facebooku ;)

piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajki

Dzisiaj mikołajki więc troszkę o tym. Mam bardzo mieszane uczucia co do tego dnia i świąt ogółem. Dlaczego? Okres świąteczny zaczyna się bardzo wcześnie bo pod koniec listopada. Większość sklepów, gazetek, stron i innych form sprzedających różne produkty czy też usługi przyozdabia się na świąteczno. Wszędzie widzimy gwiazdki, choinki, aniołki, skarpety(serio?) i „Mikołaj”. Ciężko go wyjąć z tego cudzysłowu, bo nijak ma się do postaci biskupa sprzed wieków. Tamten rozdawał prezenty ubogim i dbał o innych, obecny „Mikołaj” łazi po galerii rozdając małe podarunki dzieciom. Ciekawe też, że pomysł coca-coli na grubiutkiego dziadka w czerwonym kubraczku tak dobrze się przyjął, że wyparł archetyp. Może gdyby to pepsi wpadła na ten pomysł mielibyśmy niebieskiego grubaska i wszystko dookoła byłoby niebieskie. Z drugiej strony mama podesłała mi pierniki, a dziewczyna zrobiła pizzę. Mikołajki są wymówką do zrobienia prezentu co też jest bardzo miłe.


Przez tak wczesne zasypanie nas klimatem świątecznym może się stać tak, że na same święta już będziemy tak bardzo przyzwyczajeni do tej atmosfery, że nie są one niczym specjalnym. To trochę jak jeść czekoladę codziennie, nie jest tak czadowa jak jedzona raz na tydzień(propozycja dla odważnych). Do wszystkiego się przyzwyczajamy czego najlepszym przykładem są ludzie mieszkający przy lotnisku czy przy stacji kolejowej, którzy nie słyszą pociągów(chyba że się skupią). Parę lat temu miałem dość już tych całych świąt przez kolejki w sklepach, nieznośną muzykę, wszechobecny kolor czerwony i zimno. Ale pewnego dnia siedziałem w samochodzie gdy zauważyłem faceta pchającego samochód, który próbował zapaść w zimowy sen. Nie zastanawiając się podbiegłem by pomóc. Mocarnym pchnięciem obudziliśmy samochód, który pełen gracji i radości pohasał dalej. Jak się okazało facet, który pchał samochód był przypadkowym przechodniem. Wtedy poczułem klimat świąt - pchając czyjegoś żęcha na obśnieżonej drodze. 

Do czego zmierzam? Proponuję podzielić „klimat świąteczny” na dwa elementy. Pierwszy czysto komercyjny przejawiający się w reklamach – ozdoby w reklamach, czapki Mikołaja, gwiazdki  i tego typu pierdołki. Drugim elementem klimatu świątecznego niech będą już te prawdziwe święta – pomaganie obcemu w pchaniu samochodu, ponowna nauka żonglowania mandarynkami, pokłute ręce od stawiania choinki, lepienie pierogów/smażenie karpia/podkradanie ciastek, dawanie prezentów bliskim i oczywiście nieśmiertelny „Kevin sam w domu”. 

środa, 4 grudnia 2013

Nad brzegiem Warszawy

Łooooooo, ale bedzie jazda 
- ktoś na imprezie

Nietuzinkowe postacie, wyborna fabuła, ciekawe sytuacje, wyrafinowane dialogi, nieprzewidywalne zwroty akcji, prawdziwa miłość, szczerość, szacunek i gniew. To możecie znaleźć gdzie indziej, a tymczasem moje parę groszy o "Warsaw Shore". Od razu zaznaczam, że byłem sceptyczny wobec tego dzieła. Negatywna opinia w internecie sprawiła, że podchodziłem z dużym dystansem oraz spodziewałem się czegoś kiepskiego. Czy się zawiodłem? Nie.

tytułowe wybrzeże

O czym jest to program? Do końca nie wiadomo. Mamy zestaw ludzi: 4 kobiety i 4 facetów. Dajemy im dom, alkohol i filmujemy. Osoby te oczywiście nie są zwyczajne: mamy Pawła, którego gestykulacja szyją w trakcie rozmowy przywołuje skojarzenia z pogranicza tourette'a i gęsi; Ewelinę, której epickie komentarze z wysublimowaną wokabularyzacją doskonale podkreślają klimat oraz stosunki panujące w grupie. Odnośnie stosunków – już w pierwszym odcinku dochodzi do kilku z nich i nie są to ani stosunki handlowe ani zwyczajne ustosunkowanie się do drugiej osoby. Do tego dochodzą bojowe zawołania, których nie powstydzili się prawdziwi historyczni przywódcy w stylu Churchilla czy Aragorna jak np. „Jeżeli któraś wejdzie mi w drogę to ją zniszcze!” albo wyciskające łzy wyznania prawdziwego męskiego braterstwa i przyjaźni np. „Czuję z nim taką więź, że wiem że to jest osoba z którą mogę iść na kluby”. Pasja, miłość, walka, wafel.
A teraz na poważnie… żartowałem. Już na początku widzimy podzielenie na 2 obozy dziewczyn, które wzajemnie się nie lubią. Z wypowiedzi wśród tych grupek dziewczyn wynika, że relacje są bardzo głębokie, mogą rozmawiać ze sobą o wszystkim i czują się, jakby znały się od dawna. Jak Legolas i Gimli, jak Flip i Flap, jak Mu i Lan, jak Doctor Jekyll i Hyde ich przyjaźń będzie trwała wiecznie. Przypieczętowana markerem chemicznym – alkoholem. Chyba, że wytrzeźwieją.
W trakcie całego seansu czułem się jak kierowca. Wszyscy pijani, tylko ja trzeźwy i zaskoczony moim niezrozumieniem dla ich formy zabawy. Albo jestem po prostu za głupi by zrozumieć sens i przekaz tego show. Może gdzieś tam jest ukryta głęboka treść, tylko nie jestem w stanie jej odkryć. Czy niewiedza jest gorsza od obojętności? Nie wiem, nie obchodzi mnie to.

Na wstępie napisałem, że się nie zawiodłem. Dlaczego się nie zwiodłem? Bo jadłem pyszną potrawkę i miałem chipsy. Po programie zaś niczego się nie spodziewałem, więc zawód nie był możliwy. Ale dlaczego oni nagrywają takie programy? Bo ludzie je oglądają. A dlaczego oglądają? O tym napiszę jeszcze post, ale wspomnę tylko, że jeżeli coś ludzie chcą to ktoś im to da(jeżeli da się na tym zarobić). Tak działa prostytucja, narkotyki, dopalacze, moda na sukces oraz inne formy rozrywki. Tak też jest i z Warsaw Shore.

Jeśli podobał Ci się ten post polub na facebooku ;)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Głuchy telefon

Planowanie w piątki jest mniej skuteczne po wypiciu herbaty.
- Krzysiek, dr weterynarii

Widziałem dzisiaj ciekawy wykład na temat uczenia się nowych umiejętności(ten na środku postu). Autor wspomniał w nim o drodze, którą przeszły wyniki pewnego badania zniekształcając je kompletnie. Badanie Ericssona wykazało, że by być mistrzem w danej dziedzinie potrzeba około 20 000 godzin treningu. Badał on muzyków, mistrzów olimpijskich, mistrzów szachowych i takie podobne figury. Po wielu latach w książce „Outlieres Outliers: The Story of Success” 20 000 godzin jest okresem potrzebnym do opanowania umiejętności, tak po prostu. Wiadomość była tak długo zniekształcana, że straciła swój początkowy sens stając się nieco niebezpieczną. 20 000 godzin by nauczyć się mówić w języku obcym? Świetna wymówka, idę oglądać seriale! Zachęcam do obejrzenia jego wykładu(piosenka pod koniec, jeee), a tymczasem opiszę parę innych zniekształceń badań, które mi się nasunęły.



Może kojarzycie film „Limitless”(„Jestem Bogiem” w polskiej wersji, brawo dla tłumacza)? Główny bohater po połknięciu pigułki staje się geniuszem, świetnie walczy, przewiduje, robi wszystko lepiej itp. bo ma dostęp do pełnej mocy swojego mózgu. Swego czasu w USA bardzo szeroko działał przemysł mający na celu okiełznanie całej mocy mózgu. Przeciętne wykorzystanie tego gąbczastego instrumentu według różnych źródeł wynosiło około 20%-60%, ale dzięki kasetom, płytom, tabletkom można była mózg podkręcić. A wszystko zaczęło się od wypowiedzi Rogersa, która brzmiała mniej więcej „Uważam, że ludzie w ciągu swojego życia wykorzystują około 50% swojego potencjału umysłowego”. Myślę, że jest różnica między wykorzystywaniem mózgu a potencjałem umysłowym na przestrzeni życia. Ale myśl o posiadaniu ukrytych umiejętności jest bardzo atrakcyjna. Trochę jak ukryte umiejętności super-bohaterów. Niestety nie zostaniemy ugryzieni przez radioaktywnego pająka czy dotknięci przez super starca odkrywającego moce. Za to możemy być dumni ze swojego fikcyjnego potencjału!

Wspomnę też o wspaniałym badaniu na temat planowania z Yale 1979 lub z 1953 czy też Harvardu w 1953. Studentów pytano o to czy mają określone cele. Okazało się, że tylko 3% z nich ma cele i plan ich zrealizowania, 13% ma cele ale nie ma planu, reszta nie ma określonych celów. Po 20 latach wszystkich znaleziono i okazał się, że te 13% zarabia dwa razy więcej niż te 84% bez celów, zaś te 3% z dobrze określonymi celami zarabia 10 razy więcej niż wszyscy pozostali razem do kupy. Super wnioski, fantastyczne osiągnięcie! Problem jest taki, że nigdy nie udało się tego badania powtórzyć z takimi wynikami. Co więcej, pewne zastrzeżenia budzi to, że wyniki zawsze są takie same, a źródło różne. To gdzie wreszcie zrobiono te badanie i kiedy? I dlaczego nie ma nazwiska badacza? Richard Wiseman też był ciekawy i szukał tego badania w bibliotekach i przepytując osoby pracujące wtedy na uniwersytecie. Przecież to był duży projekt badawczy, ktoś musiał o nim wiedzieć! Niestety okazało się, że nigdzie nie znaleziono dowodów na istnienie tego badania. Nigdy nie zostało przeprowadzone, ale legenda idzie dalej i będzie cytowana na każdym seminarium z osiągania sukcesu, planowania życia i podobnych. Badanie nie zostało przeprowadzone, ale „wnioski” są przydatne więc zostały wynalezione.

Taka mała przestroga, jeśli jakieś wnioski wydają się być bardzo przełomowe lub fantastyczny warto skupić się na ich źródle. Wiem, że mój post wzbudza zastrzeżenia wobec nauki, ale krytycyzm jest niezbędnym elementem nauki. Oczywiście będę do tego wracać!


Jeśli podobał Ci się ten post polub proszę na facebooku ;)

Literatura:
Wiseman R. 59 sekund
Lilienfeld S i inni 50 wielkich mitów psychologii popularnej

sobota, 30 listopada 2013

W marcu jak w garncu

Uwielbiam mądrości ludowe i podobne powiedzonka. Co prawda większość z nich jest bezsensowna i głupawa, ale zwykle uśmiecham się jak je słyszę. Działają prawie jak horoskopy, ale zamiast móc dostosować jedno powiedzonko do każdej sytuacji, można znaleźć sentencje do każdego osobnego wydarzenia. Takie na dwoje babka wróżyła. „Ciągnie swój do swojego” vs” Przeciwieństwa się przyciągają”.


Mówi się, że „w marcu jak w garncu”. Bardzo fajnie, ale pozostaje zapytać „w jakim garncu”? Czy jest to garniec na palniku, pełen pyszności? A może garniec złota znaleziony na końcu tęczy, pilnowany przez radosne skrzaty(tak może być widziany przez zwolenników niektórych roślin)? A jeśli jest to zapomniany, smutny garniec leżący na dnie zlewu przywalony innymi brudnymi naczyniami? "W marcu jak w garncu-  syf, kiła i mogiła.” albo „W marcu jak w garncu – ładnie pachnie, aż chce się jeść!”.
Pamiętam jak mama po tygodniu deszczu w lipcu wspomniała, że „jak Piotr z Pawłem płaczą to ludzie przez tydzień słońca nie zobaczą”. Chodzi o święto Piotra i Pawła 29 czerwca. Moja siostra trochę doprecyzowała te twierdzenie – „jeżeli 29 czerwca będzie padać to w następnym tygodniu będzie albo padać albo nie”. Moc wyjaśniająca tych powiedzeń działa podobnie jak kobieca intuicja, czyli do tyłu. „Wiedziałam, że będą razem” – czemu wtedy tak nie chwaliłaś? „Wiedziałam, że ta fryzura przestanie mi się podobać” – to dlaczego się tak ścięłaś? Błąd, który tu popełniamy(nie tylko kobiety) nosi ładną nazwę efektu pewności wstecznej(hindsight bias), gdzie przeszacowujemy naszą zdolność do przewidywania jakiegoś wydarzenia, ale dopiero po fakcie. „Powinieneś zrobić inaczej” „To trzeba było nie spać tyle” czyli generalnie „Mądry Polak po szkodzie”. Niestety jestem zwolennikiem powiedzenia „Głupi po szkodzie głupim zostanie”.
Nie mogę zaprzeczyć, że wiele z nich jest bardzo trafnych np. „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” „Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść” czy „gdy człowiek się śpieszy to diabeł się cieszy”. Dzięki ich mnogości można zawsze wybrać coś dla siebie. Niski powie o wysokim „duży jak brzoza, a głupi jak koza”, pani przy kości „baba bez brzucha jak garnek bez ucha”, a znajomi podczas picia „ile wina w głowie tyle prawdy w mowie”.

Mógłbym jeszcze pisać o tym i pisać, ale co za dużo to nie zdrowo. Chociaż ponoć od przybytku głowa nie boli.
A jakie jest Twoje ulubione powiedzenie/mądrość ludowa?

czwartek, 28 listopada 2013

Zdolny uczeń

Podczas czytania książki o nauczaniu(innych) trafiłem na ciekawe wyjaśnienie terminu „zdolności” , który obrazuje pewien codzienny problem. Zdolność to:
  1. Czynnik, który tłumaczy różnice w wynikach uczniów działających w tych samych warunkach.
  2. Maksymalny poziom danej umiejętności, który może zostać osiągnięty przez ucznia.
  3. Predyspozycja do lepszego rozumienia i uczenia się danego typu informacji/nabywania danego typu wiedzy.
  4. Naturalna(wyjściowa) umiejętność ucznia do kierowania swoją uwagą, motywacją i lokowania zasobów poznawczych(metawiedza).

Nie są to dokładne cytaty, raczej streszczenie sensu tego co zapamiętałem.



Teraz wyobraźcie sobie – spotyka się 4 nauczycieli i jeden z nich mówi „Marek jest taki zdolny”. Może okazać się, że wszyscy się zgadzają, ale każdy myśli o czymś innym(w myśle tego co napisałem wyżej). Ich rozmowa może być kompletnie bezsensowna albo zwyczajnie się pokłócą o różnice w zdaniach, które dotyczą czegoś innego. Tak samo dzieje się gdy spotykasz swojego kolegę i mówi, że widział ładną dziewczynę. Aha, pomyślisz sobie, ładna dziewczyna to mniej więcej 170cm, ciemne włosy, oczy piwne(żywiec) i trampki na nogach. A potem dodaje, że jest ruda. Dla ciebie może to być niedopuszczalne, dla niego zaś jest to wymóg konieczny. On zaś powie, że ładna to ruda, szczupła i z ciastkami w pobliżu. Kto ma racje? A czy ktoś w ogóle powinien mieć racje?! Poglądy mogą być odmienne, jednak warto zastanowić się czy mówimy o tym samym. Zakochana para decyduje się spędzić fajnie wieczór. Ona ładuje komedie romantyczną „ Drwal i niewdzięcznica”, on niesie zgrzewkę piwa, talerze wypełnione po same brzegi kotletem i tarcze z rzutkami. Oboje bardzo zdziwieni, przecież mieliśmy spędzić fajny wieczór. Co to fajny wieczór? Jaka to ładna? Zdolny czyli jaki? Duża pizza z pizzokapelusza jest mniejsza niż najmniejsza z dagrasso(albo była kiedyś).

W warunkach codziennych nie jest to duży problem, ale w nauce i w innych dziedzinach pewno jest. Mówię w innych, bo ciężko mi przypomnieć sobie przykład poza polityką i pewnym żartem. Premier powiedział „chcemy waszego dobra”, po czym ludzie chowali swoje dobra po piwnicach i sejfach.

Prawdopodobnie często słyszycie określenie „inteligencja”. Lubię inteligentnych ludzi, inteligentne rozmowy, inteligentne książki. Nie lubię nieinteligentnych seriali i gazet. Problem z inteligencją jest taki, że problem z jej zdefiniowanie. Starczy spojrzeć na Wikipedię(link) i już mamy spore zamieszanie. Potocznie inteligencja jest rozumiana jako względnie stała zdolność do rozwiązywania problemów przy użyciu procesów poznawczych. Ale czy na pewno? Czy ludzie są lubiani bo są inteligentni, a może po prostu są mili, rozmowy rozwinięte, radosne i pełne szacunku, książki zaś ciekawe i prowokujące. Seriale są zwyczajnie wulgarne i aż za proste, a gazety koncentrują się na nieistotnych rzeczach. Mało jest to związane z inteligencją, może to być związane z czymkolwiek. Do inteligencji, lubienia i podobnych jeszcze wrócę, nie lękajcie się!

Pytanie na dziś: na temat  czego, waszym zdaniem, ludzie często źle się dogadują, używając tego samego słowa?


wtorek, 26 listopada 2013

Co u Ciebie?

Słuchałem ostatnio pewno podcast’a(takie gadanko lekcjowe), który zaczynał się od uprzejmego dialogu dwóch prowadzących(oryginał w języku angielskim):
- Cześć, co u ciebie?
- Cześć, nic ciekawego. A u ciebie?
- Też nic. Tematem dzisiejszego….
Nie mogłem się powstrzymać i parskąłem śmiechem ogarniając bezsensowność tej rozmowy. Aż chciałem powiedzieć „ale głupi ci amerykanie”. Po chwili doszło do mnie, że bardzo się nie różnimy. Też często słyszę:
-Co u ciebie?
-Stara bida, a u ciebie?
-Jakoś leci.

Pytanie nie ma celu dowiedzenie się sporo na temat życia, tylko zwyczajne rozpoczęcie rozmowy. Taka rozgrzewka. Te ichniejsze „how’re you” jest odpowiednikiem uśmiechnięcia się, kiwnięcia głową i podobnych małych gestów. Gorzej jak ktoś uznaje to za prawdziwe pytanie i zaczyna opowiadać. Do takich osób należę ja. Gdy ktoś się pyta mnie „co u ciebie”(jak ja nie cierpię tego pytania) zaczynam opowiadać coś. Po prostu coś.
- No ostatnio byłem chogathem na topie i farmiłem tego Dariusa zamiast minionów, a u ciebie?
- Miałem problem z otwarcie słoika, bo ten jakby był zaspawany. Na szczęście miałem przy sobie banana, pomarańcze i resztkę herbaty. Słoika i tak nie otwarłem. A u ciebie?
- Zły Big Jim wkopuje teraz Barbiego we wszystko i wydaje mu się że nikt się nie zczai, ale na pewno wszystko będzie dobrze. A u ciebie?

Pomyślicie, że to dziwne i macie racje. Ale dzięki temu czerpię większą przyjemność z rozmów bo nie są takie szablonowe. Wyobraź sobie, że siedzisz w domu wieczorem, jesz top chipsy, generalnie luksus. Dzwoni telefon a tam „co u ciebie?”. Możliwe, że nie zarejestrujesz tego i dalej będziesz w przyjemnym stanie wieczornego leżenia przy jedzeniu top chipsów. Ale gdy usłyszysz w słuchawce „Gdyby sprzedawano kisiel w koszu z bielizną, czy byłby to kisiel w majtach?”, a dopiero potem celowe pytanie? Czegoś takiego nie da się pominąć i ze stanu wieczornego leżenia przy jedzeniu top chipsów jesteś skupiony i zaciekawiony(prawie każdy lubi kisiel).


Tym wpisem chcę zachęcić was do wyjścia z tego schematu rozpoczynania rozmowy przez „co u ciebie?”(fuj), bo uważam, że jest usypiający. Chyba, że serio chcecie dowiedzieć się co u tej osoby. Wtedy proponuje powiedzieć coś głupiego na rozbudzenie, dopiero potem wypytywać jak już się dobudzi. 

A może się ze mną nie zgadzacie?

niedziela, 24 listopada 2013

Super w sklepie

Nierzadko w sklepie spotykam się z dwuznacznymi sytuacjami, które bardzo lubię, jak już pewno wiecie. W przecenie była para majtek, tylko od razu pojawił się problem. Ile to jest para? Bo para to generalnie dwa, ale jednostką majtek(pojedynczą) jest para. Gdyby były dwie pary majtek to ile wreszcie? Dobrze, że mam zapas majtek. Nieważne ile sztuk czy par.



Jak już bawimy się z wieloznacznością nie mogę pominąć „dobrych cen”. Cena dobra, super okazja, niesamowita oferta. Dla kogo dobra cena? A może dobra, jako smaczna. Może polali ją lukrem albo ma kolor ciastkowy bądź kiełbasiany. Albo dobra, bo nie celująca, więc z braku adekwatnego przymiotnika nazwaliśmy ją pozytywnie przeciętną(- mam dobre oceny – to weź się do nauki). Super może znaczyć lepszy, ale również bardzo lub większy. Większa cena? Rzeczywiście większa od tej pani za ladą. Nie mam na celu wchodzić teraz w ocenę praktyk marketingowych, lingwistycznych czy etycznych. Chcę tylko pokazać, że w prostych rzeczach jest czasami coś fajnego. Przy okazji jest to sposób na nudę gdy Twoja ukochana testuje szóstą z kolei niebieską koszulkę(to turkusowy baranie!). Albo gdy Twój ukochany testuje te playstation czy innego xboxa(jak możesz ich nie rozróżniać?!). Jest to zawsze jakaś alternatywa do liczenia kafelek, unikania stawiania nogi prostopadle do barierki czy sprawdzania telefonu po raz kolejny(i tak nikt nie napisze, pogódź się z tym).

Skoro już napisałem jedną rade to pójdę za ciosem – parę rad dla pań:
  1. Jeśli będziecie tam długo(kupno jednej koszulki, biustonosza, czegokolwiek to długo) daj mu coś do jedzenia lub załatw kolegę do gadania. Ewentualnie zostaw przy konsoli w sklepie z elektroniką. Nawet jeśli się będzie nudził to trudniej będzie mu narzekać.
  2.  Jeżeli pytasz się o jego zdanie – daj mu tylko kilka opcji(4 to absolutne max!). Im więcej możliwości wyboru tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie wybrany którykolwiek. (napiszę kiedyś o eksperymencie z dżemem). Jeżeli wybierasz miedzy wariantami koloru daruj sobie jego opinię, i tak ich nie rozróżni.
  3. W miarę możliwości zostaw go w domu – będzie Ci prawdopodobnie przeszkadzał zamiast pomagać i tylko da mu kolejny powód do kłótni/marudzenia.
  4. Nie stosuj się sztywno do rad znalezionych w internecie! Jeżeli Twojemu facetowi nie przeszkadza chodzenie z Tobą na zakupy, umie skutecznie pomagać Ci w wyborze ciuchów, odróżnia seledynowy od turkusowego i lubi spędzać czas centrum handlowym moje rady są bezużyteczne, bo nie da ich się zastosować do was!


Zauważyliście może podobne „prowokujące sformułowania” w treściach reklamowych? A może macie jakieś magiczne sposoby na zakupy z partnerem/znajomymi?

czwartek, 21 listopada 2013

Wieloznacznie jeszcze raz

       Jakiś czas temu otwarto u mnie w mieście nowy "salon mody". Ubrania sprowadzane z najmodniejszych dzielnic wielkich miast. Brzmi jak coś fantastycznie i ostatecznie wystrzałowego, ale jest jeden szczegół. Jest to salon z odzieżą używaną, czyli ciucholand. Zatem nowy "salon modowy" jest lumpeksem. W sumie wiele rzeczy przy użyciu odpowiedniego słownictwa zyskuje nowe znaczenie czy rangę, a do tego zwracamy uwagę na inne elementy obiektu czy sytuacji. Ciucholand staje się salonem mody, wojna walką o demokracje, ludzie grubi są puszyści lub grubo kostni, a gnój staje się nawozem organicznym. Zamiast zwracać uwagę na fakt, że odzież jest używana widzimy, że jest z dobrych marek/znanych projektantów. Nie patrzymy na trupy i krew, tylko przesłanie czy idea które temu zabijaniu przyświeca. Gruby kojarzy się z leniwym i gnuśnym, ale puszysty to przecież taki miły i przyjemny – jak kaczuszka czy puszysty piesek. Nawóz organiczny jest zaś niezbędny do prawidłowego wzrostu roślin, nie to co gnój. Gnój tylko śmierdzi i do tego jego istnienie jest ograniczone.
Chce tu zwrócić uwagę na różnorakie sposoby wyrażania się, które często są w otaczającym nam świecie nadużywane, a są bardzo ciekawe. Umiejętność stosowania ich do perfekcji opanowali przysyłacze artykułowi z portalów internetowych typu onet, wp czy interia(bo dziennikarzami ich nie nazwę). „Rabczewska ma dziecko” „Ogórki ze spożywczaka zabijają” „Zabił 5 osób i jest na wolności”. Po kliknięciu w link okazuje się że pani Rabczewska ma 34 lata, sprzedaje konfitury na targu i wreszcie udało jej się doczekać potomstwa.  Ogórki spadły z 7 piętra na przechodnia, a 5 osób zabiła jakaś postać w serialu. Ale czy autor artykuły skłamał? I kto prowadzi sklep spożywczy na 7 piętrze?! 
Można to używać również w drugą stronę. Na kartce w kuchni jest napisane „Kuchnia to nie wysypisko śmieci”. Zgadzam się z tym jak najbardziej. Nie jest również poligonem wojskowym, salonem meblarskim, boiskiem szkolnym ani rakietą. Ciekawa zabawa, zaznaczanie czym dano miejsce nie jest, ale nie jestem pewien co ma na celu. Ależ jak to, przecież to oczywiste, że kartka ma na celu by współlokatorzy wynosili śmieci! Dla mnie dalej tam jest napisane, że nie jest to wysypisko śmieci. Podam kolejne odpowiedniki używane stosunkowo często przez kobiety – zimno mi, fajnie byłoby pójść może kiedyś na ten film do kina, nie przepadam za Aśką. Poprawne wersje – przytul mnie durniu, chcę iść ten film(czy pójdziemy i kiedy), Aśka to suka i wyrwę jej włosy gdy nikt nie będzie patrzał. Przy tak bezpośrednich komunikatach nie ma miejsca na zaskoczenie. A może też o tą nutkę niepewności chodzi ;)
Może macie jakieś ulubione wyrażenia wieloznaczne?

wtorek, 19 listopada 2013

Targ



              
    Po spotkaniu z nauczycielką z lat szkolnych zahaczyłem o targ w moim mieście. Dawno na nim nie byłem więc zaskoczyła mnie atmosfera tam panująca. Generalnie miałem wrażenie, że większość z tych osób się zna, jakby istniały gildie sprzedawców przedmiotów wszelakich, za którymi jeżdżą ich fani kupujący wyroby, a jakże, różnorakie. Można tu kupić wszystko, na każdą możliwą okazję. Noże(do kuchni oczywiście), młynki i cukierki, majtki, skarpetki i sukienki, znicze, kurki i ogórki. Zewsząd ludzie krzyczą zachwalając swoje towary – „majteszki za pienć złotów!” krzyczał pan o ciemniejszej skórze niż zwykle, nawet w środku lata. Obok zniczy stały garnitury, a na straganie z warzywami zabawki dla dzieci. Marchewki o składzie 100% marchewki. I gołębie, nie do końca wiem po co. Nie dziwi mnie, że kiedyś nazywano to miejsce pchlim targiem. Żywe to i skoczne, tylko zamiast pchełek ludzie przeskakują od straganu do straganu, kupując po drodze pieczywo, ziemniaki, majtki i kasetę disco-polo wraz z wyciskarką do winogron.
    Od razu na myśl przychodzi mi porównanie z centrum handlowym, czyli dorosłym odpowiednikiem targu. Wszystko ułożone, dokładnie ustalone, idealnie poukładane, według najnowszych trendów. Kadra wyszkolona by być tak miłym jak tylko potrafią, wszędzie kamery i panowie wątpliwej urody i inteligencji, w obuwiu elegancko-sportowym gotowi to bliskich spotkań pięści z twarzą i romantycznych pościgów po ruchomych schodach. Jednymi słowy – nuda. Przy nudnym i ułożonym dorosłym jakim jest centrum handlowe, gdzie wszystko musi być ustalane dużo czasu w przód, targ jawi się jako spontaniczne dziecko, pełne hałasu, rozmów o wszystkim oraz kłótni(a taniej się nie da?!). I na nim bez problemu można kupić marchew o składzie: 100% marchew.

niedziela, 17 listopada 2013

Przeprowadzka

                Uczestniczyłem jakiś czas temu w przeprowadzce znajomego. Wydaje się, że przeprowadzka jest sentymentalną podróżą, w trakcie której odkrywamy przeróżne drobiazgi nazbierane przez lata. Gdy przypominają się różne sytuacje związane z danym miejscem, radosne okazje i podobne odczucia. W Japonii nawet uznaje się istnienie czegoś takiego jak duch miejsca. Nawet jeżeli świątynia była przebudowana kilkanaście razy uważa się, że jest to ten sam budynek co przed 1000 lat, bo przecież jego duch dalej zamieszkuje jego mury. Może na czas remontu zasiadł w pobliskim lasku, odpoczywając i radośnie śpiąc przyjednym z pni, a gdy remont się skończył wrócił, by podziwiać nowiutkie ściany w których może zamieszkać. W tym przypadku jednak nie czułem tego ducha przeprowadzki. Możliwe, że potwornie nieporęczna oraz ciężka komoda postawiła sobie za cel swojego istnienia zmiażdżenie elementów mojego ciała takich jak klatka piersiowa i głowa, a przez większość czasu siedziała sobie spokojnie w kącie przykryta książkami, ładnym talerzykiem z wycieczki do Egiptu oraz garścią cukierków o różnorakich smakach. Tego dnia jednak wyszła z uśpienia i świadoma swojej misji zaatakowała z całą swoją siłą moje ciało, jednak oparłem się jej i musiała wrócić do stanu spoczynku, w innym domu. Ciekawe, że czasami właśnie nadajemy przedmiotom jakieś intencje oraz je personifikujemy. Maszynka do chleba mnie ucięła, czajnik nie chce mnie słuchać a radio nie łapie sygnału. Przecież to oczywiste – czajnik nie ma uszu, radio nie ma rączek by złapać sygnał, a maszynka do chleba ucięła Cię bo wszedłeś na jej teren i zasługujesz na cierpienie.

                Przeprowadzka udała się sprawnie i szybciutko. Zostaliśmy wynagrodzeni pieniędzmi, piwem i cukierkami. Tymi ostatnimi tak nieoficjalnie, ale i tak bardzo byłem z nich zadowolony. W cukierkach musi istnieć jakaś magia, przecież każdy je lubi niezależnie od stanu cywilnego, wieku, płci, kolory skóry, rozmiaru buta oraz preferencji odnośnie nadzienia drożdżówki(budyń!). Może spowodowane jest to tym, że jako dzieci dostawaliśmy cukierki i właśnie teraz biorąc tą małą kulkę z słodkiego czegoś znowu stajemy się tym samym dzieckiem – małym, słodkim i radosnym, bez znajomości języków obcych, obsługi różnorakich maszyn, rozumienia machiny biurokratycznych i płacenia za własne jedzenie w sklepie. Myślenie o sobie, że nie jestem dzieckiem jest zresztą raczej nieprawidłowe. Jeżeli mam 20 lat, to przecież mam 13(a nawet więcej). Więc skoro jestem dorosłym to musze być dzieckiem, przecież to jest jakby kolejna warstwa na którą te doświadczenie i zmiany się nakładają. Mam niestety wrażenie, ze niektórzy zamiast używać tego dziecka w sobie jako fundamentu używają go jako nawozu, który ma zginąć i zniknąć by nie przeszkadzał. Moje dziecko ma się dobrze, chociaż czasami marudzi. A cukierek, który dostałem w nagrodę – ten cukierek, który sprawił, że pieniądze i piwo zeszły na dalszy plan – był super smaczny.